fbpx
Magdalena Bożyk wrzesień 2008

Już nie jestem szlachcicem

Groby, dużo jednakowych grobów. W śniegu. Pomniki odlewane. Pewnie to było wtedy modne, a i tańsze od prawdziwych rzeźb – takich, co to mają w miastach. Najwidoczniej nie żyli tu zbyt zamożni ludzie. A może po prostu nie widzieli różnicy?

Artykuł z numeru

Co słychać w Radiu Maryja?

Dzisiaj te niby-rzeźby muszą udawać, że są poważnymi pomnikami przeszłości. Figury Chrystusa, Marii, czasem całej Świętej Rodziny. Czuwają osamotnione na ogrodzonych siatką cmentarzach. Napisy widać tylko co poniektóre: Taraszewicz Bylińska, Cmajło Kulczycka, Bandriwski de Nowosiliec. Ziemia skostniała, tak jak oczy starszych, z którymi rozmawiamy. Tych, którzy pamiętają bogactwo swoich przedwojennych ojców.

Wielka Bylina to była bogata wieś. Przed wojną ponad dwa tysiące ludzi. „Jedźcie do Byliny, tam sama szlachta! Tylko do Wielkiej Byliny, bo w Małej Bylince same chłopy.” Mała Bylina jest za to ładna i w przeciwieństwie do Wielkiej zamieszkała. Jest dziewiąta rano, zimno. Godzinę temu się rozjaśniło. Podjechałyśmy małym autobusem dowożącym pracowników do pracy przy wydobyciu ropy[1]. Mijamy złomowisko maszyn rolniczych i wojskowych. Mijamy domy, których proporcje zdradzają, że w przeszłości były kryte strzechą – wszystkie puste. W oknie jednego z nich, za poszarpanymi pajęczynami, stoi figurka Matki Boskiej. Gdzie indziej, przez brudne szyby, widać zastygłe meble i obrazy, nad którymi wisi wyszywany ręcznik, rusznyk. Zawsze w tym samym otoczeniu: oleodruki w drewnianej ramie, po lewej Matka Boska, po prawej Chrystus, na środku Zwiastowanie, albo ikona – nad nią właśnie rusznyk. O, jest też człowiek. Mężczyzna, nabiera wodę ze studni. Wygląda na skacowanego, ma pewnie z 40 lat. Pytamy o drogę do sołtysa. „Do silskiej hołowy, to priamo, potim na prawo.” Trafiamy. Na miejscu oglądamy spis mieszkańców: „Patrzcie! Rocznik siedemdziesiąty drugi, a pisze się z przydomkiem! By–liń–ski Ta–ra–sewicz. To ja!” – mówi sołtys. Wybuchamy śmiechem: „Możemy zrobić zdjęcie tak młodemu szlachcicowi?” Taras częstuje nas kawą, czekoladą i koniakiem. I zostaje naszym przewodnikiem po Bylinie. Dzięki niemu trafiamy do przedstawicieli dawnej miejscowej szlachty.

Wirka Bylińska Tarasewicz. Prawie nic nie widzi, ale nie przejmuje się tym zbytnio i razem ze mną przegląda stare zdjęcia. Oprowadza po domu, samodzielnie zapala w piecu –  kaflowym piecu, do którego władza radziecka doprowadziła gaz. Jest, jak mówi,  „twardą szlachcianką”. Jaka jest, według niej, różnica między szlachcicem a chłopem? W cerkwi szlachta stała po lewej stronie, a chłopi po prawej, środek był pusty. Kiedy zdarzyło jej się stanąć bliżej chłopów, to już gadali, że posunęła się na chłopską część, „koło tych chamiw”. Ojciec jej córki był chłopem („mamie było trochę nie fajno”). Nie poszła do ślubu, bo on nie chciał. Nie wie, dlaczego. Ale córka wyszła za szlachcica.

Nazwa wsi Hordynia pochodzi od dumy. Hordist znaczy właśnie „duma”.

„Szlachcic z byle kim nie gadał! O, idzie moja żona. Opowiedz, jak byłaś ubrana do ślubu” – do kuchni, w której siedział Iwan Juzwiak („Kułaczek”) i jego dwie sąsiadki (wszyscy chłopi), weszła zgięta wpół kobieta:

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się