fbpx
Piotr Sikora luty 2008

O zbawieniu „niewiernych” i pomyłkach Kościoła

Czy ludzie nie należący do Kościoła mogą dostąpić zbawienia?

Artykuł z numeru

Sami wśród obcych. Dramat uchodźców

Sądząc z badań socjologicznych, dla większości katolików i w Polsce, i na świecie odpowiedź jest oczywista: tak. Tę zdecydowaną, pozytywną odpowiedź można uzasadnić odwołując się do wielu wypowiedzi ostatniego Soboru oraz papieży epoki soborowej i posoborowej. Formułą „poza Kościołem nie ma zbawienia” posługują się już chyba tylko skrajni konserwatyści, stanowiący margines Kościoła Katolickiego. Po co zatem czytać dość grubą książkę podejmującą przebrzmiały, zdawało by się, problem?

Historia formuły „extra ecclesiam nulla salus” jest jednak nie tylko historią niezwykle ważnego problemu teologicznego – może ona także wywrócić do góry nogami nasz powszedni stosunek do Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Oto bowiem francuski teolog i historyk dogmatu, Bernard Sesboue SJ, jasno i precyzyjnie pokazuje, że dzisiejsza pozytywna odpowiedź na pytanie o zbawienie niechrześcijan (a nawet niekatolików) jawi się jako sprzeczna z nauczaniem wielu ojców Kościoła, orzeczeniami średniowiecznych soborów czy papieży. Augustyn, gigant myśli chrześcijańskiej, nie wzdragał się przed stwierdzeniem, że nawet ci, którzy nie znają Ewangelii bez swojej winy, idą na zatracenie. A cóż powiedzieć o uroczystych orzeczeniach papieża Bonifacego lub Soboru Florenckiego, które stwierdzają, że posłuszeństwo biskupowi rzymskiemu konieczne jest do zbawienia (Bonifacy) i że „nikt – jakichkolwiek by jałmużn nie udzielał, nawet gdyby dla imienia Chrystusa przelał swą krew – nie może być zbawiony, jeśli nie pozostaje w łonie Kościoła katolickiego i w jedności z nim” (Sobór Florencki).

A zagadnienie zbawienia poza Kościołem bynajmniej nie jest błahe – należy do samego centrum wiary chrześcijańskiej, zbiegają się w nim bowiem kluczowe tematy: natury Bożego dzieła zbawienia, relacji Chrystusa i Kościoła, istoty samego aktu wiary; każde z rozstrzygnięć w rozważanej kwestii niesie ze sobą inny obraz Boga i inne spojrzenie na fundamenty ludzkiej kondycji. Jak jest zatem możliwe, że w tak ważkiej kwestii wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego zdają się sobie przeczyć (lub po prostu – przeczą)? Czy – jak twierdzą niektórzy tradycjonaliści – Kościół w czasie Vaticanum II i po nim odszedł od prawdziwej wiary ojców? A może trzeba postawić pytanie: jak to możliwe, że przez wiele wieków najznamienitsi myśliciele chrześcijańscy, papieże i sobory ośmielali się tak zdecydowanie posyłać w imieniu Boga w otchłań piekła miliony dobrych ludzi tylko za to, że nie uwierzyli w przesłanie Kościoła i nie wstąpili do niego – czasami w ogóle nie wiedząc o istnieniu chrześcijaństwa, czasami spotykając je w osobach krwawych konkwistadorów, a z reguły będąc wychowani w jakiejś innej tradycji religijnej, jako najlepszej lub jedynie prawdziwej? Jak możliwe, że przez tak długi czas Kościół oficjalnie głosił tak potworny obraz Boga, jak możliwe, że dopiero w XX wieku dotarło do chrześcijan przesłanie o Bogu, który kocha wszystkie swoje dzieci?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się