fbpx
Photo by Stephanie Keith/Getty Images
z Radosławem Rybkowskim rozmawia Zbigniew Rokita maj 2019

Ameryka oszalała?

Istnieje coś takiego jak strategia szaleńca, który podejmuje działania nieprzewidywalne, co z kolei zmusza innych do ustępowania mu ze strachu. I można byłoby uznać, że w szaleństwie Trumpa jest metoda, pod warunkiem, że na arenie międzynarodowej Stany Zjednoczone zaczęłyby odnosić sukcesy. Tymczasem jest inaczej.

Artykuł z numeru

Święty Houellebecq

Święty Houellebecq

Minął już półmetek pierwszej kadencji Donalda Trumpa na stanowisku prezydenta. Gdy wygrał wybory, wielu komentatorów twierdziło, że Gabinet Owalny chłodzi gorące głowy. Czy z perspektywy ponad dwóch lat można powiedzieć, że Trump się uczy, jak rządzić najważniejszym krajem świata?

To zależy, jakiego chcielibyśmy mieć ucznia, ale porównując go z innymi prezydentami, widać, że Trump się nie uczy. Najlepszym dowodem jest ciągła wymiana kadr w Białym Domu, która mimo upływu czasu się nie zatrzymuje, a nawet przyśpiesza. Kluczowym światowym dyplomatom trudno prowadzić rozmowy z Waszyngtonem, bo nie wiadomo, z kim tam rozmawiać – zawsze istnieje obawa, że jakiś amerykański urzędnik zamierza lada dzień odejść lub Trump chce go wyrzucić. 45. prezydent USA ma trudności ze zrozumieniem, że krajem nie zarządza się tak samo jak dużą firmą, że wszystko, co zrobi, odbije się echem na całym świecie, a konsekwencje będą znacznie większe niż w przypadku prowadzenia biznesu.

Czyli nic nie wskazuje na to, by nastąpiła stabilizacja?

Jeśli ta polityka się stabilizuje, to w tym, co w niej złe.

Odbieramy go często jako klauna, koncentrujemy się na tweetach, wpadkach, ale czy w ten sposób nie tracimy z pola widzenia istoty polityki Trumpa? Być może z jego działań wyłania się jakaś szersza koncepcja? Zacznijmy od polityki międzynarodowej.

Istnieje coś takiego jak strategia szaleńca, który podejmuje działania nieprzewidywalne, co z kolei zmusza innych politycznych aktorów do ustępowania mu ze strachu. I można byłoby uznać, że w szaleństwie Trumpa jest metoda, pod warunkiem, że na arenie międzynarodowej Stany Zjednoczone zaczęłyby odnosić sukcesy. Tymczasem jest inaczej. Weźmy Koreę Północną – Trumpowska strategia umożliwiła pierwszy szczyt z Kim Dzong Unem, ale już drugi zakończył się zupełnym niepowodzeniem: nic nie ustalono, Trump wyszedł ostentacyjnie przed czasem, a według licznych doniesień Koreańczycy przygotowują się do kolejnych testów rakiet. Z kolei zerwanie przez niego porozumienia nuklearnego z Iranem pokazało Pjongjangowi, że gdy ustąpi, to podobnie jak Iran zostanie ostatecznie z niczym.

Trump nie ma więc żadnej koncepcji polityki zewnętrznej? Niektórzy twierdzą, że widzi on świat jako Hobbesowską walkę wszystkich ze wszystkimi. Trochę jak w biznesie.

W myśleniu Trumpa o stosunkach międzynarodowych jest miejsce na sojusze, ale nie na rozbudowane alianse wielostronne. Już dawno zapowiadał, że należy wycofać się z Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu (NAFTA) czy z Partnerstwa Transpacyficznego (TPP) i zamiast tego zawierać porozumienia dwustronne, bo łatwiej je kontrolować – w układach dwustronnych Stany Zjednoczone będą silniejszą stroną. Trump sprowadza świat do prostszych rozwiązań. Od początku nie ulegało wątpliwości, że Stany Zjednoczone Trumpa będą zmierzać ku modelowi ponowoczesnego izolacjonizmu, trwać w przekonaniu, że Waszyngton sam musi sobie radzić, sam musi ustalać reguły.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się