fbpx
fot. D. Acker/Bloomberg/Getty
z Tomaszem Twardowskim rozmawia Anna Mateja styczeń 2018

Strach przed czarnym tulipanem

Od kiedy stosuje się modyfikacje genetyczne w rolnictwie na masową skalę, czyli mniej więcej od 30 lat, nie pojawiły się naukowe dowody szkodliwości organizmów zmodyfikowanych dla człowieka lub środowiska. Skoro tak, to właściwie dlaczego przyjęto za oczywiste informowanie konsumentów, że dany produkt „zawiera GMO”?

Artykuł z numeru

Lekcje Baumana

Lekcje Baumana

Panie Profesorze, co to jest żywność naturalna?

O to samo pytam studentów! I daję im następujące zadanie: przygotowanie kolacji, ale wyłącznie z takich produktów dostępnych w supermarkecie, które nasi przodkowie jadali kilka tysięcy lat temu, kiedy nie stosowano jeszcze żadnych, nie tylko transgenicznych, metod zmieniania organizmów, by uczynić je bardziej wydajnymi.

Posiłek byłby skromny. Bez pieczywa i artykułów mącznych, bo zboża, z których są wypiekane, mają zmieniony materiał genetyczny. Warzywa i owoce też odpadają, bo ich gatunki zmodyfikowano, by uzyskać egzemplarze większe i smaczniejsze. Dziczyzny w supermarkecie raczej nie znajdziemy. Może woda? O ile jest czerpana z odpowiednio głębokich źródeł.

Podpowiem, że można podać niektóre ryby oraz owoce morza i ślimaki. Pamięta Pani, czym jest pszenica durum, z której produkuje się większość makaronów?

Efektem krzyżówek dzikiej trawy o nazwie pszenica płaskurka, którą w poł. XX w. poddano mutagenezie radiacyjnej przy użyciu tzw. bomby kobaltowej (stosowanej do dziś w terapii antynowotworowej).

Czyli potraktowano ziarna siewne tej odmiany pszenicy promieniami gamma. Sadzonki, które przeżyły terapię, przeszły do kolejnego etapu w procesie pozyskiwania dużych ziaren. W taki sposób powstały też czarne tulipany – ar kwiatów poddano działaniu bomby naświetlającej, co przeżyły trzy z nich. Jeden był czarny – od niego wywodzi się nowa odmiana. Jakkolwiek trudno uznać za naturalne bombardowanie nasion czy sadzonek neutronami albo traktowanie ich substancjami chemicznymi (poza mutagenezą radiacyjną istnieje też chemiczna), wedle definicji takie właśnie są. Mimo że operacje tego rodzaju wywołują zmiany w DNA roślin, a przed ich rozpoczęciem naukowcy nie mogli wiedzieć, co uzyskają.

Jednym słowem: niespodzianka.

Ale na przełomie lat 50. i 60. ekscytowano się tym do tego stopnia, że w USA sprzedawano torebki podpisane: „Wysiej i zobacz, co wyrośnie. Nasiona naświetlone radiacyjnie”. Mogła wyrosnąć roślina-gigant albo karłowata, albo zupełnie nic. Tymczasem zmieniając genom z wykorzystaniem technik inżynierii genetycznej, naukowcy precyzyjnie ustalają, co na każdym z etapów chcą otrzymać. Jeżeli produkt jest niewłaściwy, a tak dzieje się w 99,9%, niszczy się go. W przypadku radiacji albo mutagenezy chemicznej nikt nie miał pojęcia, jakiej zmianie ulegał genom zmodyfikowanego organizmu.

Teraz kolejny paradoks: żywność wytwarzana z produktów zmodyfikowanych genetycznie, uznawana za „nienaturalną”, jest na cenzurowanym. Część konsumentów, nie mając po temu żadnych naukowych dowodów, obawia się jej do tego stopnia, że pod wpływem oczekiwań społecznych wprowadzono na terenie Unii Europejskiej zakaz wysiewania roślin genetycznie zmodyfikowanych, poza kukurydzą MON810. W Polsce poszliśmy jeszcze dalej – od 2013 r. nie można wysiewać nawet tego gatunku. Jednocześnie na rynku pojawiły się np. kosmetyki reklamowane zachętą: „Zawierają technologię DNA”. Skrót odsyła do nazwy kwasu deoksyrybonukleinowego, a zatem producent nie obawiał się skojarzeń z genetyką, biotechnologią czy modyfikacjami transgenicznymi. Nazwa technologii powstania kremu nie budziła niczyich obaw – wręcz poczytywano ją za atut produktu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się