fbpx
Marcin Dzierżanowski wrzesień 2017

Słowo „lesbijka” wtedy nie istniało

O doświadczeniu bycia lesbijką na wsi opowiadają Dorota Walicka i Marzena Frąckowiak z Grzebieniska w Wielkopolskiem.

Artykuł z numeru

Wiara bez uprzedzeń. Homoseksualność a Kościół

Wiara bez uprzedzeń. Homoseksualność a Kościół

Dorota

W małej wsi na Pomorzu, gdzie się urodziłam, nie było żadnej lesbijki. Podobnie jak w miasteczku, do którego przeniosła się moja rodzina, kiedy miałam 10 lat. Zresztą chyba w całej Polsce nie było żadnej les­bijki. To znaczy były, ale niewidoczne. Widoczne być nie mogły, w końcu nikt nawet nie używał takiego słowa. „Pedał”, „ciota” – tak, ale „lesbijka” – nie. Kiedy dorastałam, bardzo brakowało mi tej nazwy. Zanim jej użyłam w stosunku do siebie, musiało minąć wiele lat.

Od dzieciństwa czułam, że jestem inna. Już w przedszkolu zapowiadałam, że nie będę miała męża. Później marzyłam, żeby zostać księdzem. Podczas zabawy w dom zawsze odgrywałam rolę chłopaka, żeby móc mieć żonę.

To paradoks, ale w latach 90., kiedy dorastałam, nie było tyle homofobii co teraz. O gejach i lesbijkach nie mówiło się w ogóle – ani dobrze, ani źle. Czasem dzieci w szkole wyzywały się od pedałów, ale chyba żadne nie wiedziało, co to znaczy. To milczenie bywało jednak na swój sposób okrutne, bo osobom takim jak ja nie pozwalało zrozumieć tego, kim jesteśmy.

Pod koniec podstawówki zafascynowałam się dziewczyną poznaną na koloniach. Okazało się, że jest taka jak ja. Przeżyłyśmy fascynację, która wprawdzie szybko się skończyła, ale od tej pory miałam przynaj­mniej poczucie, że gdzieś na świecie oprócz mnie też są dziewczyny, które wolą dziewczyny.

Zastanawiałam się, czy to normalne, modliłam się, żeby Bóg pozwolił mi zrozumieć moją inność.

W szkole średniej poszłam m.in. w tej intencji na pielgrzymkę do Częstochowy z Kołobrzegu, jedną z najdłuższych w Polsce. Przez 17 dni drogi zadawałam sobie pytanie: „Panie Boże, co mam z tym dalej zrobić?”.

Odpowiedzi nie dostałam, ale znów poczułam, że nie jestem sama. Na trasie poznałam chłopaka i dwie dziewczyny, cała trójka wydawała mi się homoseksu­alna. Oczywiście nie rozmawialiśmy na ten temat, ale i tak czułam z nimi więź. Z jedną z dziewczyn mam kontakt do dziś, po latach okazało się, że też woli kobiety, czyli mój radar wtedy nie zawiódł.

Rok później znowu poszłam na pielgrzymkę. Właśnie kończyłam technikum i czułam społeczną presję, żeby z kimś być. Ponieważ nie znałam kobiet, które spotykałyby się z kobietami, umawiałam się z facetami. Każdy związek kończył się szybko.

Do Częstochowy szłam z chłopakiem. Ale chciałam dostać odpowiedź, jaką drogą w życiu mam iść. Czy mogę kochać kobiety?

Na początku pielgrzymki poznałam kleryka. Szliśmy obok siebie cały dzień. Zaczęliśmy standar­dowo od tematu pęcherzy, które – jak to na piel­grzymce – zaczęły nam się robić na stopach. Póź­niej zwierzaliśmy się z problemów w domu, na koniec zeszło na temat uczuć. Nie wiem dlaczego, ale poczułam, że mogę mu powiedzieć. To był mój pierwszy coming out. Najwspanialsze było to, że nie miał dla mnie żadnej odpowiedzi. Nawet nie próbował mieć, po prostu mnie wysłuchał i milczał. Ta cisza była bardzo uspokajająca. A więc nie potępił, nie przekreślił, dalej był życzliwy, szedł obok w sutannie, jakby w ogóle nic się nie stało.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się