fbpx
fot. Aizar Raldes/AFP/East News
Radosław Powęska marzec 2018

Słońce nie gaśnie. Na razie

Dzieje Boliwii reguluje wahadło rozwoju i upadku, porządku i chaosu. Chaos wkracza, kiedy państwo nie ma czego rozdawać i przestaje oliwić pasy transmisyjne klientelizmu. Tak upadła poprzednia rewolucja. Ostatnio rząd stąpa po kruchym lodzie społecznego gniewu. Czy przejdzie po nim suchą stopą, a nowy kataklizm zostanie odroczony?

Artykuł z numeru

Spór o Franciszka

Spór o Franciszka

Rok 2017 był dla władzy nadzwyczaj niespokojny. W lutym wybuchł konflikt w Achacachi, gdzie ludność zażądała usunięcia skorumpowanego wójta wywodzącego się z partii rządzącej. Spalono budynek gminy, było kilkunastu rannych. Rząd centralny stanął w obronie swojego człowieka i użył siły. Protesty ciągnęły się jednak przez cały rok, a konfliktu nie rozwiązano. Ostatni kwartał doprowadził do kumulacji politycznych wydarzeń w całej Boliwii. W głównych miastach co chwilę odbywały się manifestacje przeciw reelekcji prezydenta. Jego partia organizowała natomiast wiece poparcia, mobilizując wierne organizacje społeczne. Przeciwnicy protestowali też przeciw grudniowym wyborom do sądów. W Boliwii kandydatów do władz sądowniczych wyłania się bowiem w wyborach powszechnych, ale muszą przejść preselekcję w kongresie, więc prawie wszyscy kojarzeni są z władzą. Opozycja pragnęła zamienić grudniowe wybory w antyrządowy plebiscyt, nawołując do oddawania nieważnych głosów jako wyrazu dezaprobaty dla prezydenta i pomysłu jego reelekcji. Na początku nowego roku antyrządowe protesty tylko eskalowały, paraliżując cały kraj.

Evo Morales to najdłużej urzędujący prezydent w historii Boliwii. I choć od objęcia urzędu w styczniu 2006 r. jego notowania spadły, to wciąż są imponująco wysokie.

Nie jest to poparcie 70-procentowe, jak w pierwszej kadencji, ale 57% aprobaty w ostatnich badaniach sondażowych po latach urzędowania wciąż robi wrażenie. Morales wygrał wybory w 2005 r., zdobywając prawie 54% głosów. Był pierwszym kandydatem we współczesnej boliwijskiej demokracji, który wygrał prezydenturę w I turze. Potem w 2009 r. poprawił wynik – ponad 64%. I znów świetnie było w 2014 r. – ponad 61%. Wciąż ma apetyt na więcej. Pod koniec listopada 2017 r., przy okazji szczytu krajów eksportujących gaz Morales, gościł u siebie przywódcę Gwinei Równikowej Teodora Obianga Nguema Mbasogo, który sprawuje dyktatorskie rządy od 1979 r. Gospodarz wywołał spory niesmak, honorując afrykańskiego gościa najwyższym odznaczeniem państwowym, czyli Orderem Kondora Andów, zwyczajowo nadawanym za zasługi dla narodu i ludzkości. Poprosił dyktatora o radę, jak zapewnić sobie rekordowe poparcie społeczeństwa. „Nasz brat Teodor zawsze wygrywa wybory, otrzymując ponad 90% głosów… Jak ułożyć się z różnymi sektorami? – pytał. – Bo przecież jest opozycja… My tu też mamy różnicę między demokracją zachodnią i demokracją wspólnotową, ale zbliżyć się do tych 90% albo nawet je przekroczyć, to dla mnie prawdziwa demokracja wspólnotowa” – kontynuował.

Kultura kompromisu

„Stabilność polityczna i społeczna gwarantują stabilność ekonomiczną” – wyjaśniał prezydent Morales swoje rozumowanie. Jednak dzieje Boliwii pokazują, że sytuacja wygląda odwrotnie. To kraj, który jeszcze od czasów hiszpańskiej kolonii uzależniony jest od eksportu surowców naturalnych i do dziś opiera swoją gospodarkę na ich wydobyciu – najpierw było to srebro, od II poł. XIX w. do kryzysu z lat 80. XX w. głównie cyna. Dzisiaj motorem boliwijskiej gospodarki jest eksport gazu. Gaz ziemny i ropa naftowa razem z tradycyjnym górnictwem to aż 80% całego boliwijskiego eksportu. Kraj żył i żyje z górnictwa, uzależniony od koniunktury surowcowej na świecie. Każde załamanie cen odbija się boleśnie na boliwijskich portfelach. Tym bardziej że to państwo jest głównym rozgrywającym. Po ostatniej nacjonalizacji przemysłu wydobywczego w 2006 r. to znów ono decyduje o rozwoju, dysponuje i rozdziela bogactwo dla dobra narodu. W Boliwii zawsze zaczyna być niespokojnie, kiedy finansowe źródełko wysycha i wyczerpują się dostępne środki do podziału. Tak skończyła się poprzednia rewolucja. To już tradycja i podstawowa cecha boliwijskiej kultury politycznej. Relacje władzy ze społeczeństwem oparte są na klientelizmie i paternalizmie. Państwo używa kontrolowanych przez siebie surowców, żeby zaspokajać roszczenia różnych grup społecznych, zorganizowanych w polityczne korporacje. Zaspokajanie roszczeń poprzez klientelistyczne pasy transmisyjne ma zapewniać poparcie dla władzy, stabilność i porządek.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się