fbpx
Foto de Wojciech Druszcz, flickr.com
z Ryszardem Kapuścińskim rozmawia Krystyna Strączek 2006

„Wszystko mi jedno, muszę jechać”

Niezależnie od tego, ile trwa wyprawa, należy mieć przede wszystkim przekonanie, że podróżowanie jest tylko epizodem. Nawet jeżeli ten epizod ogarnia większość życia.

Artykuł z numeru

Krystyna Strączek: Pamięta Pan swoją pierwszą podróż?

Ryszard Kapuściński: Bardzo dobrze. Miałem wtedy siedem lat, wybuchła wojna. Byliśmy całą rodziną w Lubelskiem u mojego wujka, który pracował niedaleko Chełma. I postanowiliśmy od razu wrócić do domu, do Pińska. Chcieliśmy przejechać całą Polskę w trakcie pierwszych działań wojennych. Opisałem zresztą tę wędrówkę w Buszu po polsku. Właściwie od tego momentu, z pewnymi przerwami, jestem w podróży. Ponad pół wieku.

Już mając dwanaście czy trzynaście lat, wybrałem się na wyprawę razem z kolegą, Stasiem Obojskim. Podróżowaliśmy wagonami bydlęcymi, w ogromnym tłumie ludzi z tobołami, którzy przemieszczali się a to ze wschodu na zachód, a to z centralnej Polski na północ. Wtedy dużo dzieci, „bezprizornych”, podróżowało bez rodziców. Całe rodziny były pogubione, porozrzucane. I my, dwóch małych chłopców, nie budziliśmy żadnej sensacji.

Nie bał się Pan tak podróżować?

Ciekawość zawsze była silniejsza. Najpierw wybraliśmy się do Wrocławia, żeby zobaczyć zgliszcza powojenne, potem do Gdańska, na wybrzeże. Gdańsk też był okropnie zrujnowany. Spaliśmy w przygodnych miejscach, u przypadkowych ludzi.

Obrazy podróży i ludzi w podróży towarzyszą mi całe życie.

Nigdy zatem nie przyswoił Pan sobie wzorca życia osiadłego.

Tak, podróż została przypisana do mojego życiorysu. Dziś staram się moje wyprawy ograniczać.

Z jednej strony, podróż jest ważna jako sposób poznania świata i jako materiał do reportażu, z drugiej – niesłychanie czasochłonna. Zwłaszcza podróżowanie z przygodami, bez zarezerwowanych biletów, gdy nie wiadomo, kiedy i gdzie się dojedzie. A i tak największym problemem pozostaje niepewność, czy się w ogóle wyjedzie… Świat poza rozwiniętymi krajami Zachodu to świat ciągłego oczekiwania – na transport, na otwarcie drogi; gdzieś trafia się na powódź, gdzie indziej na wojnę. Wielka niewiadoma. Fascynujące, ale zabiera masę czasu.

Po latach znalazłem się w paradoksalnej sytuacji: chętnie bym pojechał, ale nie mam na to czasu, bo chciałbym też swoje podróże opisać.

Powstaje sprzeczność między potrzebą jeżdżenia a przymusem pisania.

Właśnie, wędrowanie zawsze uaktywniało w człowieku potrzebę pisania. W innych kulturach równie silną jak w Europejczykach?

Nieeuropejskich książek o podróżach jest masa, wiele z nich ciągle nie zostało przetłumaczonych. Przede wszystkim istniała olbrzymia literatura podróżnicza po arabsku, szczególnie wiele dzieł pochodzi z okresu, na który w Europie przypadło wczesne średniowiecze. Arabowie byli i wielkimi podróżnikami, i wielkimi pisarzami, choćby słynny Ibn Battuta. Choć były i takie okresy w dziejach, gdy kultura arabska popadała w wielowiekowy marazm.

Podobnie wielka jest literatura chińska na ten temat.

A Afryka?

Nie ma jednej literatury afrykańskiej. Na tym kontynencie używa się dwóch tysięcy języków. Niektóre z nich wytworzyły literaturę podróżniczą, na przykład hausa i suahili. Tego typu teksty pojawiały się głównie na terenach, gdzie istniały wpływy arabskie. Brak ich zaś w językach bantu, czyli językach ludów osiadłych. Wiele zależało więc od ruchliwości plemion.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się