fbpx
Filip Springer marzec 2020

Przyszłość

Któregoś dnia, sam nie wie kiedy, i nie miało to żadnego większego znaczenia, musiał po prostu przyjąć do wiadomości, że przyszłość jego i jego najbliższych będzie gorsza niż ta, którą mieli jego rodzice.

Artykuł z numeru

Jak mówi prawica?

Jak mówi prawica?

W środy po pracy zwykle zaglądał do rodziców. W piekarni pod biurem kupował rogaliki z różaną marmoladą i wsiadał do tramwaju. Jazda przez zatłoczone centrum odbywała się szarpnięciami. Dopiero za rzeką robiło się nieco luźniej, tramwaj przyspieszał, na kolejnych przystankach ludzie już zwykle tylko wysiadali. Podróż zajmowała dwa kwadranse. Rost traktował ten czas jak podarunek. Upatrywał sobie jakieś wygodne miejsce i rozsiadał się tam z książką. Na kilka przystanków przed domem chował ją jednak do plecaka, by dokładnie przyglądać się okolicy. To były jego dziecięce rewiry. Rozpoznawał kamienice, w których mieszkali jego szkolni koledzy; sklep modelarski, do którego często zachodzili całą sforą, by oglądać samoloty do składania, i okienko, w którym kupowali bułki z pieczarkami. Nadal działało, choć sprzedawano już w nim tylko pospolite zapiekanki i hot dogi. Smaku tamtych bułek Kaj nie pomyliłby z żadnym innym. Nigdy też nie udało mu się znaleźć choćby podobnego gdziekolwiek indziej.

Zdarzało się, że w miarę mijania kolejnych kamienic Rost doznawał złudzenia, że oto cofa się w czasie i znów staje się małym Kajtkiem, który podjeżdża na gapę kilka przystanków w drodze ze szkoły do domu. Paraliżowało go to, zaciskał dłonie na uchwycie plecaka, bał się jednak poruszyć, by nie wyczuć w nim, zamiast ciężkiego laptopa, sterty bezładnie wrzuconych w pośpiechu zeszytów, podręczników i stroju do WF-u.

Tamtej środy tramwaj przejeżdżał akurat obok domu, w którym mieszkał Banan – jego najlepszy kumpel. Rost przyglądał się budynkowi, próbując oszacować, kiedy ostatnio przechodził jakiś remont, gdy rozwarła się na oścież jego brama. W tej krótkiej chwili, nim z ciemności wyłonili się jacyś zupełnie obcy Kajowi ludzie, miał graniczące z pewnością poczucie, że oto zaraz zobaczy w niej Banana z niedbale przewieszonym przez ramię plecakiem i tradycyjnie już rozwiązaną sznurówką w jednym z butów. I że, tak jak to bywało po wielekroć, poczuje głęboki żal, że nie będzie mógł dać znać koledze o swoim istnieniu, że miną się, choć przecież mogliby przybić piątkę i pójść razem – gdziekolwiek Banan się wybierał, z pewnością nie było to pilne – choćby na te bułki; na jedną by pewnie uzbierali po kieszeniach drobniaków.

Zadzwonił jednak telefon, wywlekając Rosta z powrotem wprost do teraźniejszości.

– Kup mleko na dole – usłyszał w słuchawce głos matki. – Daleko jesteś?

Był właściwie pod domem.

W mieszkaniu rodziców było ciepło i pachniało jedzeniem.

– Zjedz. Dla nas za późno – powiedziała matka, stawiając przed nim talerz parującej zupy.

Zjadł przy kuchennym stole. Potem przeszli do salonu. Dudnił tam telewizor z serwisem informacyjnym.

– Głupoty znowu oglądacie – zdenerwował się, sięgnął po pilota i wyłączył dźwięk. Twarze polityków na ekranie, pozbawione fonii, stały się jeszcze bardziej groteskowe.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się