fbpx
fot. Joel Robine/AFP/East News
z Agatą Bielik-Robson rozmawia Piotr Sawczyński wrzesień 2017

Posunąć się nieco. Teologia według Derridy

Derrida przypomina nam, że nowoczesności wcale nie należy ujmować jako epoki ateizacji. Religie ulegają wprawdzie dekonstrukcji, ale zmieniając postać, nierzadko ukazują swoje lepsze oblicze – wyzwolone z pogańskiego kultu siły otwierają się na to, co kruche i potrzebujące.

Artykuł z numeru

Wiara bez uprzedzeń. Homoseksualność a Kościół

Wiara bez uprzedzeń. Homoseksualność a Kościół

Piotr Sawczyński: Jacques’a Derridę nazywa się czasami „papieżem postmoder­nizmu”, ale nie jest on filozofem powszechnie kojarzonym z proble­matyką religijną. Jeśli już, to funk­cjonuje raczej jako jej nieprzejed­nany krytyk. Tymczasem badacze jego myśli zwracają uwagę, że w filozofii Derridy, zwłaszcza tej późniejszej, o religijności pisze się także afirmatywnie. Jaką zatem religię Derrida atakuje, a jakiej chce bronić?

Agata Bielik-Robson: Derrida jest radykalnym adwersa­rzem religii rozumianej w sposób kultowy i dogmatyczny, dlatego w pewnych kręgach uchodzi – i będzie uchodził – za wroga religii w ogóle. Nie jest nim jednak, ponieważ równocześnie sprzyja wszelkiej heterodoksji , czyli sekretnym i idiosynkratycznym prądom religijnym. Można zatem powiedzieć, że Derrida atakuje nie tyle religię, ile jej konserwatywne instytucje, których jedynym celem staje się przetrwanie. Choć sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, bo instytucja stanowi przecież konieczny warunek żywej hetero­doksyjnej religijności…

 

Jak należy to rozumieć?

Bardzo prosto: jeśli chcemy upra­wiać religijność subwersywną, trzeba mieć co podważać – każda heterodoksja potrzebuje orto­doksji jako negatywnego punktu odniesienia. Innymi słowy, religia – podobnie jak literatura – musi mieć wymiar instytucjonalny, żeby pozwalać na pojedyncze zdrady w postaci obcych idiomów. Zresztą religia, jak każda tradycja, w zasa­dzie w całości ufundowana jest na zdradzie.

 

Odstępstwo byłoby wpisane w istotę tradycji.

Właśnie tak. Derrida jest przywią­zany do sposobu, w jaki tradycję rozumiał Gershom Scholem, a więc jako węzeł, w którym zachodzą równocześnie trzy procesy : przekaz, translacja i zdrada. Zda­niem Scholema tradycja jest autentyczna o tyle, o ile pozostaje przy­najmniej częściowo ukryta. Aby tradycja mogła się ujawnić, czyli stać instytucją, musi sama sobie zaprzeczyć – dopuścić się zdrady na swoim najgłębszym przekazie. Nieprzypadkowo jako „skałę”, fun­dament, na którym spocznie insty­tucja Kościoła, Jezus wybrał Piotra, czyli tego, który wcześniej się go zaparł. To paradoks, ale odsłania się tu sedno tradycji w interpre­tacji Scholema i Derridy. Ceną za jej publiczne zaistnienie w postaci instytucji jest zawsze odstępstwo od głębokiego, autentycznego prze­kazu, który nie może ulec całkowi­temu ujawnieniu.

 

Jaka religijna stawka się tutaj kryje?

Derridzie chodzi o dwie rzeczy. Po pierwsze, o to, aby instytucja reli­gijna nie oderwała się całkowicie od tego ukrytego przekazu. Jeśli bowiem instytucja jest zbyt pewna siebie, tzn. gdy wyłącznie się afir­muje, zdrada jest absolutna. Jeśli natomiast potrafi równocześnie samą siebie dekonstruować, wtedy jej istnienie staje się wartością. Po drugie zaś, idzie o zerwanie z przeświadczeniem, że religia jest spójnym przekazem, który w całości trzeba pielęgnować i któ­rego nie można podważyć.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się