fbpx
Anna Marchewka luty 2018

Po stronie nieopłacalności

Jeśli trzymać się podziału na krytyków / krytyczki (zajmujących się przyszłością i pryncypiami) oraz recenzentów / recenzentki (oceniających nowe książki), to musiałabym powiedzieć, że większą rolę odgrywają współcześnie recenzje. Niestety.

Artykuł z numeru

Ćwiczenia z uważności

Ćwiczenia z uważności

Ocena książki, raczej jednoznaczna niż nie, ma niby pomagać w samodzielnym dokonaniu wyboru przez czytelników i czytelniczki. „Niby”, bo właściwie ją zastępuje: przewaga recenzji nad tekstem krytycznym związana jest z zapotrzebowaniem na uzyskanie odpowiedzi, nie jest pożądane mnożenie pytań. „Tak” czy „nie”, „hit” czy „kit”, nie ma tu miejsca na wahanie, zastanawianie się, może nawet myślenie. Recenzja ma być (najlepiej) krótka, sprowadzająca problemy podejmowane przez pisarzy i pisarki do haseł tematycznych, które łatwo powiązać z „lubię” albo „nie lubię” (jeszcze przed podjęciem przez odbiorców lektury, rzecz jasna – nie trzeba znać, by wiedzieć) – stany pośrednie nie są wskazane. Recenzja (chciałabym wierzyć, że tylko chwilowo) wygrywa, bo przygotowuje listę zakupów. Czytanie bowiem jest dzisiaj równane z kupowaniem, czyli z posiadaniem przedmiotów, a nie z obrotem doświadczeniem tekstu. Nawet badania poziomu czytelnictwa odnoszą się często tylko do wyników sprzedaży. To prawda, książki są również produktami, ale nie przede wszystkim, dlatego główną przestrzenią zainteresowania powinny być biblioteki zaprojektowane na wsparcie długiego trwania i wymiany. Recenzja ocenia, czyli czytelnicy i czytelniczki po jej lekturze wiedzą (bez czytania książki), czy warto zapłacić za ocenianą rzecz. Recenzje ścigają się: kto szybciej i ostrzej, nie tyle rywalizując między sobą o palmę pierwszeństwa czy laur celności (dyskusja nie wchodzi tutaj ani na chwilę w grę, rzecz w tym, by przyszpilić lub wynieść), ile z komunikatami produkowanymi w działach promocji wydawnictw, których zadanie polega na reklamowaniu. Trudniej o poważniejsze nieporozumienie, a to dzieje się naprawdę: czytający i czytające spoza kręgu tzw. specjalistów i specjalistek mają kłopoty z rozróżnieniem tekstu reklamowego od tekstu recenzji. Można powiedzieć, że to sprawa braku kompetencji odbiorców i odbiorczyń, że edukacja rozpoczęta na odpowiednio wczesnym poziomie załatwi wszystkie problemy. Obawiam się, że jest inaczej, czyli że oba rodzaje tekstu budowane są na podobnych czy tych samych zasadach mocnego uderzenia (czyli że zbytnim uproszczeniem jest obwinianie czytających) i te pomyłki są uzasadnione. Współczesny rynek książki (to jedno z ważniejszych pojęć, znacząco i boleśnie ograniczające pole literackie) jest ciasny, a ławka (a może lepiej: półka) dla nowości (czyli najgorętszego towaru) krótka.

Mniej więcej po trzech miesiącach nowość przesuwa się ku krawędzi i w końcu spada, a jej miejsce zajmuje kolejna. Trzeba zatem szybko decydować, szybko robić zakupy, bo książki w świecie „tak” lub „nie” są kolejnym towarem konsumpcyjnym. Jeśli nowość równa się zysk, to ja chcę stanąć po stronie tego, co się nie opłaca.

Krytyka literacka działa przede wszystkim na uniwersytecie, który też przeżywa swoje kłopoty (jest również połączony z rynkiem), lub na łamach nielicznych czasopism działających w trybie niedoraźnym. Ukazują się także znakomite książki krytyczno- i teoretycznoliterackie, które jednak nie dostają szansy (z nielicznymi wyjątkami) na przedyskutowanie ich w przestrzeni publicznej, a dzieje się tak ze względu na niewielkie nakłady oraz na powszechne traktowanie literatury lub namysłu nad nią jak (o zgrozo!) „oddechu” od poważnych spraw. Zadanie tekstu krytycznego polega przede wszystkim na stawianiu pytań i nieuginaniu się pod presją zaspokojenia głodu odpowiedzi „teraz i dużymi literami”. Na prognozy, na opis zjawisk i problemów prezentowanych w produkcji literackiej bieżącej trzeba najcenniejszego, najbardziej luksusowego z dostępnych (czy może lepiej: trudno dostępnych) towarów, czyli: czasu. Krytycy i krytyczki znowu ścigają się nie tylko ze sobą nawzajem, ale z pracodawcami, terminami realizacji grantów, wpasowują się w ramy obowiązujące również w podobno kiedyś bezpiecznej przestrzeni uniwersytetu. Ten bowiem przestał być (jeśli kiedykolwiek był) miejscem przyjaznym prowadzeniu badań, wspierającym projekty na przyszłość, diagnozy dotyczące przeszłości – nie ma na to czasu. Część środowiska krytycznego próbuje działać w niesprzyjających warunkach poza uniwersytetem: jury nagród literackich wskazują książki istotne, przy imprezach pomyślanych nie tylko jako okazja do zabawy odbywają się rzeczowe i inspirujące dyskusje, publikuje się również pogłębione teksty dotyczące książek nominowanych, przełamując tym samym obawy, że nie można zostawić czytających bez wybitych wersalikami odpowiedzi. Listy nominowanych stają się więc listami lektur do samodzielnych przemyśleń. Jeśli czegoś nam potrzeba, to właśnie krytyki literackiej i zaangażowanych czytelników i czytelniczek, którym nie będzie przychodziło do głowy oddawać całego pola decyzji innym. Obowiązek świadomej lektury i zdolność odpowiedzi na tekst (tak literacki, jak i recenzji) są powszechne, czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, i dotyczą wszystkich zdolnych podjąć wysiłek czytania. Nadzieją na przełamanie urynkowionej wizji świata literackiego są biblioteki – już nie te prywatne, ale publiczne, powszechnie dostępne. Zrównoważone, oparte nie tylko na liście przebojów, wykraczające daleko poza granice opłacalności (w bibliotekach również chodliwość i opłacalność próbują robić zamieszanie), szeroko zakrojone zasoby (w skład których muszą wchodzić również – obok poezji, powieści graficznych, literatury pięknej i faktu – wszystkie pisma literackie i kulturalne) to jedyna szansa na rozwój partnerskiego, nieobliczonego na szybki zysk środowiska czytających krytycznie. Tylko dzięki nim krytyka literacka znajdzie partnerów i partnerki, żywo odbierających propozycje i projekty, podejmujących dyskusje i spory.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się