fbpx
fot. Jan Graczyński/East News
Krzysztof Marciniak październik 2016

Pięć ćwiczeń z kształcenia słuchu

Czy poruszając się w tłumie z zatkanymi uszami, potrafisz poczuć się bezpiecznie? Jakie masz wrażenia, odtykając uszy po pięciu minutach, kwadransie, godzinie, pięciu godzinach? Do czego w ogóle potrzebne są nam uszy? Nawet nie-słuchając, możemy dowiedzieć się bardzo wiele o własnym słyszeniu.

Artykuł z numeru

Jak postępuje moralność

Jak postępuje moralność

Wszystkim osobom, które zetknęły się z polskim systemem szkolnictwa muzycznego, hasło „kształcenie słuchu” kojarzyć się musi z nauką solfeża oraz rozpoznawaniem na ucho akordów i interwałów. Reszta społeczeństwa, czyli przytłaczająca większość Polaków, na wzmiankę o nauce słyszenia odruchowo odpowiada: „Słoń mi na ucho nadepnął”. Nie o taką naukę, nie o takie dźwięki i nie o taki słuch tym razem chodzi. Gdy mówimy o kulturze w odniesieniu do dźwięku, w pierwszym momencie przychodzi nam na myśl muzyka, najczęściej ta klasyczna, zamknięta w sztywnych ramach systemu dur-moll i stroju równomiernie temperowanego. Od dzieciństwa tresują nas do tego przemysł fonograficzny, radio, telewizja, szkoła, filharmonie, domy kultury. Muzyka współczesna, która wykracza poza te wyuczone schematy, budzi z kolei – poniekąd zrozumiałą – niechęć, jest bowiem obca, „nienaturalna”, niezrozumiała. Stop. W tym miejscu sugeruję, abyśmy zrobili trzy kroki wstecz.

Kultura dźwięku nie ogranicza się bowiem w żadnym wypadku do muzyki (czymkolwiek ona jest) ani nawet do ścieżek dźwiękowych filmów, słuchowisk radiowych, archiwów, domowych nagrań etc., każdy dźwięk codzienności, choćby ten najmniej istotny czy też najbardziej intymny, wart jest uwagi.

Pisząc o „kształceniu słuchu”, mam więc na myśli każde działanie, które czyni nas bardziej świadomymi i uważnymi słuchaczami, inkluzywny trening w duchu ekologii akustycznej i współczesnych nauk o dźwięku (sound studies).

*

Zainteresowanie szeroko pojętym środowiskiem dźwiękowym – wszystkimi brzmieniami natury i cywilizacji, ich znaczeniem w życiu ludzi i organizmów żywych, rolą w kulturze i sztuce – z każdym rokiem wzrasta. Od paru lat pejzaż dźwiękowy (soundscape) stał się modnym przedmiotem badań naukowych, działań artystycznych, projektów edukacyjnych, a nawet sporów politycznych. W Polsce działają prężnie Pracownia Badań Pejzażu Dźwiękowego na Uniwersytecie Wrocławskim oraz rozwijana przez Marcina Barskiego i Marcina Dymitera „Emitera” – projekt pod nazwą Instytut Pejzażu Dźwiękowego IPD; ukazują się dziesiątki, jeśli nie setki, artykułów z tej dziedziny, a kilka periodyków (m.in. „Dwutygodnik”, „Muzyka” i „Glissando”) poświęciło słuchaniu oraz studiom nad dźwiękiem numery tematyczne. Spacery dźwiękowe (soundwalk), organizowane np. przez Muzykotekę Szkolną, stały się pożądaną praktyką edukacyjną; w środowisku muzycznym zawrotną karierę robią artyści opierający swój warsztat na przeprowadzaniu nagrań terenowych (field recording), kolekcjonowaniu wyjątkowych brzmień, odgłosów oraz rejestracji szczególnych środowisk dźwiękowych, które są następnie wykorzystywane w elektroakustycznych kompozycjach (soundscape composition), w trakcie improwizowanych koncertów, do tworzenia instalacji artystycznych, interaktywnych map dźwiękowych, a nawet w eksperymentalnych aplikacjach do smartfonów. Sędziwy ojciec założyciel klasycznej kanadyjskiej szkoły pejzażu dźwiękowego z lat 70. Raymond Murray Schafer doczekał się statusu jednego z najistotniejszych autorytetów w dziedzinie muzyki eksperymentalnej i sztuki dźwięku; wymieniany jest jednym tchem z tak wybitnymi postaciami XX-wiecznej awangardy jak John Cage czy Pierre Schaeffer.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się