fbpx
fot. Janusz Mazur/PAP
Piotr Graczyk październik 2018

De te fabula narratur. O literackości filozofii i sytuacji filozofii w Polsce

Zamiast mówić o filozofii analitycznej i kontynentalnej, odróżnijmy filozofię jawnie literacką od technicznej, „gorącą” od „zimnej”. Ta pierwsza uznaje swoje pokrewieństwo z literaturą – a za jej pośrednictwem ze sztuką, retoryką i polityką, tam gdzie się one spotykają i krzyżują, a mianowicie w faktycznym uczestnictwie w życiu społecznym, kulturalnym i politycznym.

Artykuł z numeru

Uniwersytet to my!

Uniwersytet to my!

Podział na filozofię „kontynentalną” i „analityczną” (pokrywający się z podziałem na „czytelników Heideggera” i „czytelników Wittgensteina”, wedle formuły Marka J. Siemka ze słynnego tekstu Myśl drugiej połowy XX wieku) od dawna wydaje się anachroniczny, niekompletny i wątpliwy co do zasady. Już Siemek napisał w swoim eseju, że zbiory czytelników Heideggera i Wittgensteina – przez długi czas wzajemnie nieprzenikliwe  –  w II poł. XX w. przestały być rozłączne. W obliczu faktycznego pluralizmu treści, autorytetów i metod stosowanych w filozofii pierwszych dekad XXI w. dychotomia ta niemal zupełnie straciła sens.

Dzisiejsze filozofki – zajrzyjmy choćby do prac chętnie ostatnio komentowanej i tłumaczonej na polski Catherine Malabou – potrafią równocześnie powoływać się na Hegla, Heideggera, Derridę, Spinozę, Freuda i António Damásio, gwiazdę współczesnej neuronauki.

Co ważne, neuronauka nie służy w pismach Malabou do dezawuowania języków dialektyki, dekonstrukcji i psychoanalizy, tylko raczej wyznacza ich nowy punkt odniesienia: nie wygasza ich, lecz nieodwołalnie zmienia ich kontekst. Wszystkie te filozoficzne perspektywy Malabou wzbogaca uwagami o Franzu Kafce, Tomaszu Mannie i Marguerite Duras. Odwołania do literatury nie są w jej pisarstwie filozoficznym tylko erudycyjnymi ozdobnikami, literatura to dla niej równoprawny z naukowym sposób wyrażania prawd, z którymi filozofia musi się zmagać. Z punktu widzenia tego rodzaju filozofii podział na filozofię kontynentalną i analityczną z I poł. XX w. okazuje się mieć znaczenie jedynie lokalne i historyczne.

Literackość filozofii

To nie znaczy jednak, że pole filozofii stało się jednorodne. przeciwnie, odmowa rozumienia języka, jakim mówi się za filozoficzną miedzą, filozoficzne doktrynerstwo, skłonne odbierać miano filozofii wszystkiemu, co wykracza poza taki czy inny żargon, uznany za standardowy i obowiązujący, ma się dziś może lepiej niż kiedykolwiek.

Rzecz w tym, że granice między żargonami nie pokrywają się z zeszłowiecznym rozróżnieniem na filozofię kontynentalną i analityczną. Zaproponować chciałbym na jego miejsce inne, lepiej chwytające to, co moim zdaniem uznać trzeba za najważniejsze cięcie przebiegające przez współczesną filozofię. Otóż istnieje filozofia świadoma tego, że posiada aspekt literacki, i filozofia, która odrzuca literackość w imię takiej czy innej techniczności. Może to być techniczność logiczna albo kognitywistyczna, albo, w starym stylu, fenomenologiczna, strukturalistyczna, psychoanalityczna, marksistowska, tomistyczna itd. – grunt, że definiuje ona, określa i ogranicza tym samym właściwy modus filozofowania.

Na tym więc polega moja propozycja: odróżnijmy filozofię jawnie literacką od filozofii technicznej, filozofię „gorącą” od „zimnej”. Ta pierwsza uznaje swoje pokrewieństwo z literaturą – a za jej pośrednictwem nie tylko z naukami humanistycznymi: filologią, historią, antropologią, krytyką literacką, psychologią, socjologią – ale przede wszystkim ze sztuką, retoryką i polityką, tam gdzie się one spotykają i krzyżują, a mianowicie w faktycznym uczestnictwie w życiu społecznym, kulturalnym i politycznym. Oznacza to w praktyce przekreślenie podziału pracy intelektualnej (albo przyjęcie, że za każdym razem dokonuje się on od nowa), przyznanie, że tam gdzie chodzi o sztukę słowa – o twórcze posługiwanie się słowami – wszelki podział pracy na jakimś poziomie przestaje działać i mamy do czynienia po prostu z uczestnictwem w życiu społecznym, a więc ludzkim, jako pewnym całokształcie, przenikanym przez język i wciąż od nowa definiowanym. Uznawać i podejmować własną literackość znaczy w takim ujęciu: brać aktywny udział w wytwarzaniu (i niszczeniu, jeśli trzeba) różnych form życia społecznego: instytucji, narzędzi pojęciowych, teorii, zwyczajów – za pośrednictwem form literackich (wszystko jedno – mówionych czy pisanych).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się