fbpx
Anna Arno grudzień 2011

Nagi portret

W lipcu zmarł Lucian Freud, wnuk Zygmunta, jeden z największych malarzy naszych czasów. Ludzką tożsamość odnajdywał nie w duszy, lecz w ciele.

Artykuł z numeru

Homoseksualista idzie do nieba

Homoseksualista idzie do nieba

W 1993 r. siedemdziesięcioletni Lucian Freud namalował siebie przy pracy. Stanął przed lustrem nago, w rozczłapanych trzewikach bez sznurówek. Mistrzowsko i bezlitośnie ukazał swoje niemłode już ciało – przygarbione plecy, pozbawione jędrności mięśnie, wysuszoną skórę. Chociaż obnażył kruchą cielesność, zachował dumę. Pędzel i paleta to jego tarcza i miecz, magiczna laska Prospera.

Urodził się w Berlinie w 1922 r. jako najmłodszy z trzech synów architekta Ernsta Ludwiga Freuda i wnuk słynnego Zygmunta. Po dojściu do władzy Hitlera wraz z rodziną wyemigrował do Anglii. Ledwie radził sobie z nowym językiem, był samotnym, krnąbrnym chłopcem. Wyleciał ze szkoły po tym, jak dla popisu na ulicy zdjął spodnie.

Mimo to, dzięki figurze konia z piaskowca (zresztą jedynej rzeźbie w swojej karierze) dostał się na artystyczne studia. Miał 17 lat, kiedy jego rysunki opublikował awangardowy magazyn „Horizon”. W 1954 r., obok Bena Nicholsona oraz Francisa Bacona (z którym połączy go podszyta podziwem i rywalizacją przyjaźń), reprezentuje Wielką Brytanię na weneckim Biennale.

Przez kolejne dziesięciolecia sztuka Freuda rozwijała się na marginesie awangardy. W zaniedbanych pracowniach malował przede wszystkim ludzi. Jeśli wyglądał na zewnątrz, to nie dalej niż na zarośnięte londyńskie podwórko. Prawie nie podróżował i utrzymywał surową dyscyplinę pracy.

W wytartym fotelu, na rozbebeszonym łóżku, cierpliwie pozowali mu bliscy – rodzina i przyjaciele, ponieważ uważał, że tylko ich może pokazać wnikliwie. Nie przejmując się krytyką, uparcie podkreślał przywiązanie do dawnych mistrzów. Malował według Watteau, Chardina i Cézanne’a, a jego szerokie impasty przywodziły na myśl Rembrandta czy Halsa. W 1987 r. Robert Hughes nazwał go „największym realistą naszych czasów”.

Chociaż Freud pilnie strzegł swojej prywatności, po Londynie krążyły plotki o jego romansach, dzieciach, nocnych eskapadach i pasji hazardzisty. Niektórych oburzało, że malował nago swoje dorosłe córki. Niechętnie udzielał wywiadów, ale często pokazywał się w autoportretach. Rozmazana twarz, uchwycona jakby przypadkiem, w ręcznym lusterku. Odbicie w lustrze, przesłonięte liśćmi draceny. W klasycznych ujęciach z profilu i en face, z wąwozami zmarszczek, grą światła i cienia na policzkach. Autoportret z 2005 r. uderza pychą i autoironią. Przygarbiony, ubrany artysta stoi przed sztalugami, a za kolana obejmuje go „naga wielbicielka”.

Masa różowej skóry

W ostatniej dekadzie życia Freud jest u szczytu sławy, a jego prace osiągają niebotyczne ceny. U progu nowego stulecia pozuje mu sama królowa brytyjska. Cyzelowany przez półtora roku portrecik w atmosferze skandalu trafia na pierwsze strony gazet. Freud nie nadaje się na nadwornego pochlebcę. Twarz Elżbiety II jest jakby spuchnięta i obolała, nie licuje z majestatem korony.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się