fbpx
fot. Thomas Lohnes/AP/East News
z Judith Butler rozmawia Stephanie Berbec luty 2018

Bez innych ludzi jesteśmy pozbawieni świata

Martwi mnie, że odczuwamy moralny obowiązek wobec bliźniego tylko, jeśli się z nim identyfikujemy. Trudniej wypełnić go, gdy czujemy się przez kogoś skrzywdzeni, boimy się drugiego lub uważamy go za zupełnie innego. Dlatego uważam, że zobowiązania etyczne nie powinny opierać się na poczuciu identyfikacji. Muszą być respektowane niezależnie od naszych emocji, bo świat jest wspólny nam wszystkim bez wyjątku.

Artykuł z numeru

Ćwiczenia z uważności

Ćwiczenia z uważności

Wypowiedź – słowa, śpiew, zapis – „my, lud” zawsze wiąże się z nieobecnością jakiejś grupy, którą ma reprezentować

Judith Butler, Zapiski o performatywnej teorii zgromadzeń

 

Zapiskach o performatywnej teorii zgromadzeń nazywa Pani masowe demonstracje, wspominając np. te spod znaku Occupy i Black Lives Matter, rodzajem cielesnej performatywności. Jak należy to rozumieć?

Do problemu masowych demonstracji można oczywiście podejść na wiele sposobów. Ja analizuję je poprzez kategorie pojęciowe wykorzystywane wcześniej do badań nad gender, ponieważ jestem przekonana, że zarówno zgromadzenia, jak i płeć kulturową zaliczyć można do form ucieleśnionej performatywności, których stawką jest polityczna ekspresja. Nasze poglądy polityczne ujawniamy przecież nie tylko w mowie i piśmie, ale także poprzez obrazy i dźwięki, na których opierają się demonstracje. Dlatego właśnie sztuka performatywna jest praktyką artystyczną, niosącą istotne konsekwencje polityczne. I nie chodzi tylko o to, że z powodzeniem wykorzystuje się ją podczas demonstracji, lecz przede wszystkim o fakt, że same demonstracje są aktem performatywnym – polityczne żądania wyrażane są na nich z pominięciem lub niewielkim udziałem słów.

Krytykując politykę tożsamości, wskazuje Pani, że jest ona „niezdolna do dostarczenia nam ogólnej koncepcji wspólnego życia w sensie politycznym – życia razem pomimo różnic, czasem w bliskości niepochodzącej z wyboru, a zwłaszcza wtedy, kiedy wspólne życie, niezależnie od tego, jak byłoby trudne, pozostaje nakazem etycznym i politycznym”[1]. Zastanawiam się, czy to właśnie ograniczenia polityki tożsamości oraz rozdźwięk pomiędzy dyskursem i praktyką nie odpowiadają za szok, z jakim przyjęliśmy zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich.

To faktycznie niezwykle ciekawa kwestia. Niewątpliwie ksenofobia ze strony administracji Trumpa jest znakiem, że z uchodźcami i nielegalnymi imigrantami nie chce mieć ona nic wspólnego, a jej poparcie dla supremacji białych stanowi atak na wielorasową i wieloetniczną kohabitację. Musimy zadać sobie pytanie, w jaki sposób poparcie dla budowy muru na granicy z Meksykiem, dyskryminacja narodów muzułmańskich czy plany deportacji nielegalnych imigrantów wiążą się z prekarnością i eksplozją rasizmu. Może być tak, że wielu wyborców Trumpa nie ujawniało swojej mizoginii i rasizmu, gdyż nie są one akceptowane w publicznym dyskursie, a zarazem upajało się jego nienawistną retoryką. Wreszcie mogli oswobodzić się z opresyjnych dla nich dyskursów feminizmu i antyrasizmu! Musimy zatem głębiej zastanowić się, w jaki sposób poczucie wstydu wiąże się z aktami nienawiści i jakie są ich polityczne przejawy. Potrzebujemy również nowego lewicowego projektu, nieograniczającego się jedynie do wyliczenia tożsamości, których prawa wymagają ochrony. Naszym punktem wyjścia powinna być refleksja nad tym, co łączy nas z tymi, dla których głos oddany na Trumpa był aktem protestu. Wielu z nich nie miało przecież świadomości, za czym się opowiadają. Musimy zrozumieć, kim jesteśmy jako wspólnota polityczna – na czym opiera się nasza przynależność i jakie mamy wobec siebie zobowiązania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się