fbpx
Zbigniew Rokita wrzesień 2015

Jerzowo znów na zakręcie

Skoro władza traci, a opozycja nie zyskuje, gdzie podziały się głosy niezadowolonych? Nikt nie potrafi zagospodarować nastrojów protestu, powstaje próżnia. Dziś niemal co drugi Gruzin pytany, kogo poparłby w wyborach, gdyby miały odbyć się jutro, nie ma sprecyzowanych preferencji wyborczych, odmawia odpowiedzi, bądź odrzuca wszystkie ugrupowania

Artykuł z numeru

Bliskość rzeczy

Bliskość rzeczy

Kilka lat temu kupowałem polisę na wyjazd na Kaukaz. Okazało się, że to „wyjazd transkontynentalny” – Gruzję ubezpieczyciel uznał za część Europy, a Armenię Azji. To zasługa gruzińskiej transformacji, że nie pojechałem na „wyjazd azjatycki” i że Gruzinom udało się przekonać świat, że są „swoi”.

Ale na Zachodzie wciąż idziemy na łatwiznę: w Gruzinach widzimy marzących o integracji z Unią Europejską i NATO górali, a w Saakaszwilim prześladowanego demokratę. Tymczasem integracja z Zachodem to dla tamtejszego społeczeństwa sprawa niepriorytetowa, ustępująca miejsca ogromnej biedzie i przymusowej emigracji czy kilkudziesięcioprocentowemu bezrobociu, a Saakaszwili nie był demokratą tylko reformatorem. Wiemy mało: nawet nazwę ich stolicy często zapisujemy z błędem.

 

Pod nowymi sztandarami

Pierwsza kadencja prezydentury Micheila Saakaszwilego to lata 2004–2008 i czas wschodnioeuropejskiej kolorowej euforii. To rewolucja róż w Gruzji, pomarańczowa rewolucja na Ukrainie, próba dżinsowej rewolucji na Białorusi. Wówczas Zachód uwierzył w Europę Wschodnią po raz drugi od upadku Związku Radzieckiego. Środki na pomoc rozwojową popłynęły szerokim strumieniem.

Druga fala przemian symbolicznie zaczęła się w Gruzji (później się w niej skończy). W 2003 r. demonstranci wetknęli do luf karabinów róże, a Micheil Saakaszwili zmusił do ustąpienia gruzińskiego prezydenta, dawnego ministra spraw zagranicznych ZSRR i najbliższego współpracownika Michaiła Gorbaczowa – Eduarda Szewardnadze. Sam Saaka zdobył 96% poparcia (nawet dyktatorzy rzadko notują tak „eleganckie” zwycięstwa) i został najmłodszym prezydentem w Europie.

Nowy przywódca sprawił, że przestaliśmy zastanawiać się, czy Gruzja jest w ogóle państwem – zamiast tego zastanawiamy się, jakim jest państwem. Wcześniej była krajem upadłym: przetoczyło się przez nią kilka wojen, nie kontrolowano dużej części terytorium (Swanetia, Adżaria, Osetia Południowa, Abchazja), mafia i korupcja były wszechobecne, każdy próbował przeżyć na własną rękę (jeżdżąc na handelek do Turcji lub utrzymując się z przydomowego ogródka), przemysł i usługi „leżały i kwiczały”.

Saakę od Szewiego oddzielało nie jedno, lecz dwa pokolenia: w 2003 r. mieli  36 i 75 lat. Nie doszło do zmiany, ale do rewolucji pokoleniowej. Ślepa wiara w młodych okaże się później jedną z przyczyn porażki Saakaszwilego. Nowy przywódca wykształcenie zdobywał w Stanach Zjednoczonych, poślubił Holenderkę, wpatrzony w Zachód, chciał na skróty zmienić Gruzję w zachodni kraj. Pragnął zostać kaukaskim Atatürkiem (gdyby urodził się kilka pokoleń wcześniej, można byłoby się po nim spodziewać lokalnej wersji atatürkowskich ustaw kapeluszowych) i wyrwać gruzińską mentalność z korzeniami. Ogłosił: „Mój kraj będzie Szwajcarią z elementami Singapuru”. Wpadł w szał reformowania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się