fbpx
(fot. Lothar Wolleh, CC BY-SA 3.0)
Halina Bortnowska luty 2019

Sobór i jego ludzie

Wystarczyła zapowiedź Jana XXIII, że rozpoczyna przygotowanie drugiego w historii watykańskiego soboru, i od razu zapragnęliśmy stać się w „Znaku” pismem soborowym.

Artykuł z numeru

Cenzura w Kościele

Cenzura w Kościele

Postrzegaliśmy to wydarzenie jako szansę na odnowienie kontaktów z odwieczną istotą chrześcijaństwa. Chcieliśmy na rzecz tego pracować. Przede wszystkim byliśmy przekonani o konieczności udostępniania dokumentów soborowych. Tak powstał szereg numerów z lat 1965–1967, np. nr 128-129 z dekretem o ekumenizmie, nr 143 z deklaracją o wolności religijnej lub nr 148 złożony właściwie w całości z konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym. Nie brakowało przy tym sporów, np. z ekspertami kurii krakowskiej o słowa subsistit in w odniesieniu do relacji między Kościołem historycznym a Kościołem Chrystusa. Czy mianowicie Kościół rzymskokatolicki jest Kościołem Chrystusa (jak chciał pewien krakowski teolog), czy też Święty Kościół trwa (subsistit in) w Kościele rzymskim, ale niekoniecznie się w nim zamyka,  bo to by oznaczało utożsamienie Kościoła Chrystusa z jedną ziemską instytucją historyczną.

***

W ówczesnej sytuacji politycznej nie było pewne, czy władze PRL pozwolą nam na uczestnictwo w Soborze. Mnie udało się tam dotrzeć. Po długich staraniach otrzymałam paszport na wizytę u ojca w Anglii. A tam przyjaciółka Anita Jones dała mi pieniądze na dalszą podróż – do Watykanu. W Rzymie właściwie każdy z kościołów tworzył obsługujące dziennikarzy i innych zainteresowanych centrum informacji. Było w czym wybierać. Ale w moim odczuciu istotne były także – a zapewne przede wszystkim – żywe ogniska powstawania opinii i okołosoborowych poszukiwań. W tym przodował holenderski ośrodek IDOC (Międzynarodowe Centrum Dokumentacji), który animował dr Leo Alting von Geusau. Przychodzili tam zarówno nieco groźny, bardzo profesorski Joseph Ratzinger, jak i charyzmatyczni Latynosi, np. abp Helder Camara, a także inni ojcowie soborowi (nawet nie wiem dziś, komu oficjalnie przysługiwał ten piękny tradycyjny tytuł). Dla mnie trwałym drogowskazem myślenia teologicznego stał się poznany tam wówczas flamandzki dominikanin prof. Edward Schillebeeckx.

***

Doświadczenia relacjonowania soboru, przekazywania jego atmosfery, ówczesne dyskusje wzbudziły we mnie pragnienie dokształcenia się w teologii, tak by lepiej zrozumieć ruch biblijny, liturgiczny i ekumeniczny… Chciałam także mieć dalszy kontakt z odnową, która przecież wciąż się dokonywała. Wszystko to łączyło się dla mnie z postacią Schillebeeckxa i kręgiem jego uczniów.

W moich staraniach o dalsze studia teologiczne nie przeszkadzał już tak bardzo fakt, że byłam osobą świecką i kobietą. Udało mi się wyjechać na Zachód – do Louvain, a właściwie do Leuven, bo ta flamandzka nazwa miasteczka uniwersyteckiego stała się dla mnie ważniejsza. Szybko zaczęłam się uczyć flamandzkiego (języka bardzo zbliżonego do używanego w Holandii niderlandzkiego), bo w nim mówił, wykładał i pisał Schillebeeckx (choć znał on oczywiście także sąsiedzki francuski).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się