fbpx
Tadeusz Zatorski maj 2018

Cud reformacji

Choć protestanci to zaledwie ułamek ludności RP, to przecież 500-lecie wystąpienia Marcina Lutra zostało w Polsce dostrzeżone i odnotowane na wiele sposobów (ukazał się nawet, co prawda niezbyt udany, komiks dla dzieci) i – na ogół – zaskakująco życzliwie.

Artykuł z numeru

Bosko i przykładnie. Seks i religia

Bosko i przykładnie. Seks i religia

„Bardzo chciałbym wiedzieć, jak by to było, gdyby cała Europa stała się kiedyś prawdziwie arcykatolicka, gdyby nie było w niej protestantów, podśmiechujących się ukradkiem i pobudzających roztropne głowy do myślenia, i gdyby żaden klecha nie musiał się już niczego wstydzić. Gdyby wszystko dalej szło takim trybem jak przed paroma wiekami, to papież otaczany byłby czcią boską, a jego odchody odważano by i sprzedawano na karaty, Biblię zaś zaczynano by od słów: Na początku papież stworzył niebo i ziemię

 

Georg Christoph Lichtenberg, Bruliony

 

 

Ciekawą wystawę przygotowało z okazji jubileuszu gdańskie Muzeum Narodowe w Zielonej Bramie: „Gdańsk protestancki w epoce nowożytnej”. Wystawy takie jak ta to zwykle „imprezy okolicznościowe”, deklarujące przychylne zainteresowanie jakimś wydarzeniem, widz zaś rzadko kiedy jest w stanie przyswoić sobie przekazywaną przez nie wiedzę. Ale przecież gdy spojrzy na oryginalny podpis Marcina Lutra pod listem skierowanym w 1532 r. do gdańskiej rady miejskiej, poczuje na karku powiew Historii. To są chwile, kiedy nawet ktoś tak odległy od wszelkiej religii i kościelności jak piszący te słowa z powagą zaczyna się odnosić do często obśmiewanego – i notabene właśnie przez reformację zarzuconego – kultu relikwii: jest coś głęboko ludzkiego i wcale nie tylko „katolickiego” w potrzebie fizycznej bliskości Bohaterów Historii, obecnych choćby jeszcze tylko szczątkowo, ale przecież nie tylko „symbolicznie” w kropli krwi, skrawku szaty czy autografii. To po prostu ich własne, cielesne, materialne ślady na tym padole, których nie zastąpi żadna najuczeńsza nawet rozprawa naukowa.

 

Prorok i buntownik

Takimi rozprawami też zresztą sypnęło z okazji jubileuszu nad wyraz obficie. Ukazały się co ajmniej dwie nowe duże biografie Reformatora: bardzo dobrze swego czasu przyjęta w Niemczech praca Heinza Schillinga Marcin Luter. Buntownik w czasach przełomu, oraz  Marcin Luter. Prorok i buntownik Lyndal Roper. Nieco bliżej przyjrzymy się tu tej drugiej.

Jej czytelnikowi wypada przede wszystkim doradzić, by nie zraził się przedmową australijskiej autorki, profesor historii na Uniwersytecie Oksfordzkim. Ta bowiem deklaruje, że jej celem będzie „zrozumieć Lutra jako człowieka” i dodaje: „Korzystanie z dorobku psychoanalizy może (…) rzucić światło nie tylko na samego Lutra jako człowieka, ale także na rewolucyjne zasady religijne, którym poświęcił życie” (s. 23). Autorka nie omieszkała też podkreślić, że jako historyk religii została ukształtowana „zwłaszcza przez ruch feministyczny” (s. 25). Brzmi to niepokojąco, ale na szczęście zupy nie jada się w tej samej temperaturze, w której się ją gotowało. Mimo tych pogróżek przecież – by zacytować Fausta Goethego – „von Freud ist nicht die Rede” („o Freudzie nie ma mowy”). A przynajmniej jest jej bardzo niewiele. Od czasu do czasu Roper przypomina sobie o tych obietnicach i coś tam napomyka o relacjach Lutra z ojcem (s. 74) albo próbuje psychologizować, wywodząc lęk Lutra przed boską wszechmocą z doświadczeń górników w Mansfeld (s. 43), ale to marginalia bez wielkich następstw dla całości. A za tą całością wyczuwa się wielką pracę cierpliwej badaczki archiwów, doskonale przy tym wiedzącej, co w tych archiwach naprawdę ważne. Roper wprowadza czytelnika nie tylko w bieg wydarzeń, znany i wielokrotnie opisywany, ale i w klimat duchowy, mentalność późnego średniowiecza. Sporo uwagi poświęca specyficznemu językowi epoki, który tak razi nieprzygotowanego odbiorcę u Reformatora. Tymczasem nie był ów język – niekiedy zdumiewająco naturalistyczny – niczym nadzwyczajnym. Dowodzą tego choćby pisma jednego z mistrzów i protektorów brata Marcina, Johanna von Staupitza, który z lubością „posługiwał się metaforą aktu seksualnego dla oddania idei unii mistycznej wiernego z Chrystusem”. Poszczególne „stadia” tej unii to etapy „młodych panien w wierze”, „konkubin”, wreszcie „królowych”, które „są nagie i spółkują z nagim (Chrystusem)”, krzyż zaś jest „małym łożem uciech” (s. 85).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się