fbpx
Józefa Hennelowa listopad 2018

Coraz bliżej albo coraz mniej

Istotą wspólnoty jest formuła pierwszej osoby zamiast drugiej w każdym akcie liturgicznym: my wszyscy, a nie my i wy. I zgodnie z soborem, to my klęczący przed tamtym rocznicowym ołtarzem usłyszelibyśmy: „Przekażmy sobie”, a celebransi zeszliby ze stopni ołtarzowych, żebyśmy sobie uścisnęli ręce nawzajem jako jedna wspólnota, a nie dwie osobne grupy.

Artykuł z numeru

Polskie Mistrzynie

Polskie Mistrzynie

2 października 2018 r.

Obraz sprzed lat dwudziestu kilku. W małym miasteczku w Alzacji, w pięknym gotyckim kościele, tuż obok szpitala, w którym naukowcy prowadzą skomplikowane badania medyczne, w niedzielę dzieci przystępują do Pierwszej Komunii. Biała ich gromadka wchodzi do wnętrza i od razu biegnie ku ołtarzowi, by go przygotować i przystroić na ich świąteczną Ofiarę. Potem liturgia posoborowa, jak zawsze tutaj, a w niej w pewnym momencie mszalne Ojcze nasz. I wtedy cały kościół wstaje, jeśli ludzie dotąd siedzieli w ławkach, zbliża się i zagęszcza ku ołtarzowi, wszyscy chwytają się za ręce i tak właśnie, zbratani, odmawiamy nasze mszalne Pater noster. To dotąd widzę i tyle pamiętam.

Drugi obraz, już polski, niewiele późniejszy. W naszą własną rocznicę ślubu jesteśmy na mszy, o którą prosiliśmy, w publicznej kaplicy, najbliższej nam (to ze względu na naszą kondycję). Odprawiają ją kapłani z lokalnego zgromadzenia zakonnego, do którego ta kaplica należy. Ludzi niewielu, siedzimy w pierwszej ławce i nietrudno się domyślić dlaczego. W pewnym momencie mszy pada tak dobrze znane: „Przekażcie sobie znak pokoju”. Po polsku, bo przecież to tak dawno po soborze. Sedno sprawy leży w gramatycznej formule, której zawsze się używa: jest to osoba druga (tutaj w liczbie mnogiej). I nikt na ogół inną się nie posłuży. To nie jest jakaś Alzacja, żebyśmy usłyszeli: „Przekażmy”. I także nikt nie odejdzie od ołtarza, by uścisk dłoni dokonał się między sprawującymi liturgię i resztą wiernych. I ten podział podpada na pewno pod tematykę antyklerykalizmu, jaka nabrała takiego znaczenia w pasterzowaniu Franciszka, który dziś Kościół prowadzi. Piszę o tym, bo już w najbliższym czasie ten problem zostanie poruszony podczas obchodów 60-lecia krakowskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Tydzień wcześniej do tego samego znaku zapytania nawiązał „Tygodnik Powszechny” swoim wywiadem z Haliną Bortnowską, zasłużoną redaktorką „Znaku” i działaczką społeczną, wspierającą nasze myślenie o misji dzisiejszej i jutrzejszej Kościoła jako wspólnoty wiary, a nie instytucji społeczno-organizacyjnej, przydatnej także ludziom i strukturom z gruntu świeckim (podobno tak właśnie pomyślany jest film Kler wywołujący gigantyczną gorączkę zgorszenia albo aprobaty i rokujący, niestety, przyniesienie takich owoców, jakie tylko gorączka może przynieść).

 

4 października 2018 r.

Nieżyjący już prof. Stefan Swieżawski, jedyny świecki audytor II Soboru Watykańskiego, wielki i wierny przyjaciel Karola Wojtyły, w swoich relacjach z nim zawsze z troską zwracał uwagę, że polski Kościół i polscy wierni nie potrafią przyswoić sobie ducha soborowego, a zwłaszcza życia wspólnotowego odsłoniętego przez ten sobór. Listy wymienione między nimi można znaleźć w tomie W nowej rzeczywistości 1945–1965 opublikowanym przez Wydawnictwa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Właśnie istotą tej wspólnoty jest przecież formuła pierwszej osoby zamiast drugiej w każdym akcie liturgicznym: my wszyscy, a nie my i wy. I zgodnie z soborem, tak szybko przyswojonym przez inne kraje, to my klęczący przed tamtym rocznicowym ołtarzem usłyszelibyśmy: „Przekażmy sobie”, a celebransi zeszliby ze stopni ołtarzowych, żebyśmy sobie uścisnęli ręce nawzajem jako jedna wspólnota, a nie dwie osobne grupy. Wtedy gdy Swieżawski pisał do papieskiego przyjaciela, dostawał w odpowiedzi raczej tylko nadzieję, że sobie na ten temat kiedyś dłużej porozmawiają.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się