fbpx
fot. Brent Clarke / Wireimage / Getty
z Charlesem Taylorem rozmawia Michał Jędrzejek, Mateusz Burzyk grudzień 2019

Filozof w czasach sekularyzacji

„Epoka świecka” oznacza dla mnie przejście od życia religijnego mającego swój środek ciężkości w wielkich narodowych Kościołach do świata olbrzymiej różnorodności duchowych i religijnych poszukiwań.

Artykuł z numeru

Wierzę, wątpię, odchodzę

Wierzę, wątpię, odchodzę

Polska to wciąż jeden z najbardziej religijnych krajów Europy. Czy uważa Pan, że my – w naszym kraju – żyjemy w „epoce świeckiej”?

„Epoka świecka” jest wszędzie wokół nas, także w Polsce. Przez to pojęcie rozumiem oczywiście coś innego niż popularną tezę o sekularyzacji, czyli stwierdzenie, że mamy do czynienia ze spadającą liczbą osób praktykujących, z zanikiem religii. „Epoka świecka” oznacza dla mnie przejście od życia religijnego, mającego swój środek ciężkości w wielkich narodowych Kościołach, do świata olbrzymiej różnorodności duchowych i religijnych poszukiwań. W krajach Zachodu to przejście od jednolitego społeczeństwa średniowiecznego przez państwa wyznaniowe (katolickie i protestanckie) do coraz większego duchowego pluralizmu obejmującego też niewiarę.

Świat zachodni jest dziś skomplikowany. Wciąż żyją w nim ludzie, którzy przywiązani są do tego, co po angielsku określamy mianem Christendom – minionej formy świata chrześcijańskiego, oznaczającej nie tyle wiarę, ile pewien sposób organizacji społeczeństwa. Reagują oni alergicznie na współczesną kulturę poszukiwania, co prowadzi do licznych konfliktów. Myślę, że w Polsce ci rzecznicy świata chrześcijańskiego mają silną pozycję. Gdzie indziej, np. w Czechach albo we wschodnich Niemczech, osoby o takim podejściu są rzadkością. Polskie doświadczenie jest specyficzne ze względu na powiązanie Kościoła z tożsamością narodową.

Nie jestem tylko zdystansowanym badaczem, otwarcie wspieram też niektóre z tych zmian. Nie znaczy to, że popieram ludzi, którzy odchodzą z tradycyjnych Kościołów. Niepokoją mnie jednak negatywne reakcje, które pojawiają się, gdy ktoś chce dalej do nich przynależeć, ale w inny sposób niż dotychczas.

Jednym z największych wyzwań, z jakim mierzy się dziś Kościół w Polsce, jest problem pedofilii – chodzi nie tylko o same przestępstwa księży, ale i o brak odpowiedniej reakcji na nie wśród biskupów. Czy myśli Pan – z perspektywy doświadczeń państw zachodnich – że może to być czynnik przyśpieszający sekularyzację w Polsce?

Tak, jestem o tym przekonany. Zastanówmy się najpierw, skąd się brała taka reakcja hierarchów kościelnych. Oczywiście w każdej instytucji mechanizmy są do pewnego stopnia podobne. Gdy dzieje się coś złego, pojawia się odruch, żeby bronić instytucji przed atakami; to wydaje się wówczas najważniejsze. Myślę jednak, że w przypadku Kościoła katolickiego u źródeł tego długotrwałego zła i grzechu stoi niewłaściwe rozumienie władzy i związane z nim przekonanie, że trzeba bronić autorytetu instytucji za wszelką cenę. Dlatego biskupi bardzo często ukrywali takie sprawy, nie informowali policji, wysyłali księży do innych parafii.

Czyli skandale pedofilskie odsłoniły jakiś istotowy problem Kościoła jako instytucji władzy?

Zdecydowanie. Przede wszystkim Kościół okazał się w większym stopniu instytucją władzy niż wspólnotą głoszącą Ewangelię. Myślę, że trafnie diagnozuje to papież Franciszek.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się