fbpx
fot. archiwum rodziny Kołakowskich
Zbigniew Mentzel lipiec–sierpień 2019

Bóg, łacina, liczby urojone

Przyzwyczajony do wojennej normalnej nienormalności Leszek Kołakowski czyta Horacego, Wergiliusza, Cycerona, studiuje Stary i Nowy Testament. Własnymi wierszami pisanymi po łacinie, po polsku i po francusku wypełnia grube zeszyty, które – jak po latach powie z wyraźną ulgą – spłonęły w powstaniu warszawskim.

Artykuł z numeru

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Mikrowyprawy – przygoda jest wszędzie

Fragment biografii Kołakowski. Czytanie świata

 

Po śmierci ojca Leszek Kołakowski jeszcze przez kilka miesięcy pozostaje w Warszawie. Z Żoliborza przeprowadza się na Saską Kępę, do mieszkania państwa Błeszyńskich. Kazimierz Błeszyński – „mason, człowiek bardzo uczony” – był pisarzem i tłumaczem (przekładał m.in. Bergsona). Jego żona, Żydówka (z domu Landau), dzięki znajomym, którzy załatwili jej fałszywą arbeitskartę, nie musiała się ukrywać. „Była bardzo wykształconą osobą – zapamiętał Kołakowski – pomagała mi czytać trudniejsze teksty francuskie i niemieckie. Jej poprzedni mąż, który zginął w wypadku, nazywał się Gajewski. Mieli razem dwóch synów: Wacława, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, biologa, i Stanisława, który został polskim ambasadorem w Paryżu, przyjaźniliśmy się długo”.

Na początku 1944 r. 16-letni Leszek zdaje małą maturę – egzamin kończący edukację w czteroletnim gimnazjum. Z literatury polskiej egzaminuje go Leon Rygier, młodopolski poeta, pierwszy mąż Zofii Nałkowskiej. „Pamiętam, że pisałem o Żeromskim, o Ludziach bezdomnych, i Rygier mnie pochwalił, że porównałem Judyma z Wrogiem ludu Ibsena”. Do pozostałych egzaminów Leszek podchodzi w Radomiu, gdzie jego ciotka, żona wuja Wiktora, była jedną z głównych osób organizujących tajne nauczanie. Formalnego świadectwa, oczywiście, nie dostaje, ale wyniki w aktach zapisano, zobaczy je pół wieku później.

Na dalszą naukę przyjaciel Jerzego Kołakowskiego, Marian Rapacki, prezes spółdzielni „Społem” (ojciec Adama – w PRL-u ministra spraw zagranicznych), ufundował Leszkowi niewielkie stypendium. Po przyjeździe do Garbatki mógł opłacać nauczycielkę, która – „zanim bomba ją zabiła” – miała z nim francuskie konwersacje. Dzięki stypendium Rapackiego przez kilka tygodni Leszek uczy się też gry na pianinie i pomimo „mizernych”, jak twierdził, wyników („Szczyt moich osiągnięć i kwalifikacji to bezbłędne wykonanie Gdybym ja była słoneczkiem na niebie”) – chwali sobie tę naukę, bo zrozumiał, „na czym to polega, że się gra”.

*

Garbatka, była wieś klasztoru benedyktynów sieciechowskich, pod koniec XIX w. zmieniła swój charakter w związku z budową pobliskiej linii kolejowej łączącej Zagłębie Dąbrowskie z Dęblinem. Jeden z pracowników kolei, Grek Antonis Jani, zwróciwszy uwagę na specyficzny mikroklimat panujący w okolicy, wybudował w Garbatce kilka domów letniskowych i zaczął reklamować miejscowość jako uzdrowisko. Plan Janiego nadzwyczajnie się powiódł – w latach międzywojennych Garbatka była już znanym i cenionym kurortem przyciągającym turystów, głównie z Radomia, Lublina i Warszawy. Chłopów żyjących z pracy na roli było tam coraz mniej, coraz więcej natomiast inteligencji. Stylowe drewniane wille, ogrody, ciche uliczki – swoim klimatem Garbatka przypominała Konstancin pod Warszawą albo Kazimierz Dolny nad Wisłą.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się