fbpx
Michał Przeperski wrzesień 2018

Bieszczadzkie blizny

Istniał kiedyś świat sklepów cynamonowych i zgodnego współżycia Ukraińców, Żydów i Polaków. Dlaczego pozostały z niego jedynie marne strzępy?

Artykuł z numeru

Wierzyć w naukę, (nie) wątpić w Boga

Wierzyć w naukę, (nie) wątpić w Boga

To nie jest miejsce do życia reklamowane jest jako reportaż poświęcony stalinowskim wysiedleniom znad Bugu i z Bieszczadów. W rzeczywistości dostajemy do rąk książkę znacznie bogatszą. Na nieco ponad 300 stronach autor przedstawia dramatyczną opowieść o mozaice światów, które koegzystowały ze sobą, dopóki nie padły ofiarą nowoczesności. Tej w najgorszym wydaniu, niosącej totalną wojnę, zbrodnicze ideologie, ludobójstwo i tytułowe masowe wysiedlenia. To książka o zwykłych ludziach: Polakach, Ukraińcach i Żydach. Oni są tu głównymi bohaterami, i to przede wszystkim z ich indywidualnych losów utkana została cała narracja.

Sokalszczyzna i Bieszczady wyznaczają dwie przestrzenie, na których koncentruje się Potaczała. Polacy wypędzeni w roku 1951 z pierwszego z tych terenów mieli osiedlić się na drugim, a wszystko dzięki „umowie o zmianie granic” wymuszonej na komunistycznej Polsce. Skrawek ziemi bogatej w węgiel przeszedł w ręce radzieckie, w zamian za co Polacy otrzymali wyeksploatowane bieszczadzkie szyby naftowe. Korekta graniczna dotyczyła 480 km2, co nie mogło robić wrażenia w Polsce, która wszak dopiero co utraciła połowę terytorium, by przejąć w posiadanie „Ziemie Odzyskane”. Może właśnie dlatego do tej pory nikt nie przejmował się losem wysiedlonych? Milczą o nich badacze, milczą podręczniki historii. W powodzi nieszczęść, jakie wydarzyły się na ziemiach polskich w XX w., to zapewne mała kropla, ale przecież zasługująca na pamięć. Książka Potaczały ją przywraca.

Na skrawek uzyskany od ZSRR przesiedlono ludność Sokalszczyzny, gdzie miała ona zająć miejsce dotychczasowych mieszkańców. Ci ostatni zaś – jak gdyby nigdy nic – zostali przesiedleni w głąb ZSRR. Tak lekkie dysponowanie życiem dziesiątek tysięcy, gdy spojrzeć na rzecz z bliska, robi wstrząsające wrażenie. A wszystko w myśl zasady: była społeczność – był problem, nie ma społeczności – nie ma problemu. Szokują m.in. opowieści Polaków, którzy najpierw zdecydowali się pozostać w radzieckich Bieszczadach, tylko po to, by po 1951 r. zostać wysiedlonymi na ukraińskie stepy. Na stepie pod Odessą niejeden zapomniał ojczystego języka, niejeden nie miał jak się go nauczyć. Ilu nigdy nie powróciło? To dramatyczna historia, w naszym kraju znana bardzo słabo.

Narracja nie koncentruje się jednak na polskich cierpieniach. Autor dobrze wie, że było ono udziałem wszystkich mieszkańców tych ziem, i przekonująco pokazuje to w szerokiej perspektywie. Mechanizm zła wyzwoliła II wojna światowa, która przyniosła zagładę ludności żydowskiej, od wieków tu osiadłej i mającej pełne prawa, by czuć się jak u siebie. Mechanizm antyżydowskich represji, które doprowadziły do Holokaustu, został już wielokrotnie opisany, ale i tym razem robi on wstrząsające wrażenie. Obserwujemy go bowiem w mikroskali, i to na tle wielokulturowej, tradycyjnej społeczności. Stosunek Polaków i Ukraińców do tragedii Żydów był zróżnicowany: od prób pomocy ofiarom, przez obojętność, po wysługiwanie się oprawcom. Pod wpływem jadowitej, ksenofobicznej propagandy i terroru okupantów – najpierw radzieckiego, a potem niemieckiego – nierzadko ujawniły się najgorsze cechy: sąsiada nastawiono przeciwko sąsiadowi. W dalszej konsekwencji zaogniło to stosunki polsko-ukraińskie: echa rzezi wołyńskiej były też słyszalne i odczuwalne w niektórych bieszczadzkich wioskach.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się