fbpx
Anna Marchewka lipiec-sierpień 2018

Bambosze i makowiec, czyli sam przeciw wszystkim

Wbrew temu, co zwykło się uważać, literatura i kultura popularna oraz masowa wcale nie narodziły się w Polsce po przełomie ustrojowym i gospodarczym 1989 r., ale istniały z powodzeniem wcześniej.

Artykuł z numeru

Mapy objaśniają mi świat

Mapy objaśniają mi świat

Stanisław Barańczak w zebranych pod znaczącym tytułem Odbiorca ubezwłasnowolniony tekstach prezentuje się jako wyjątkowo przenikliwy badacz, obserwator i czytelnik. Powszechnie znany jest jako ten, który od zawsze widział wyraźniej. Wybitny przedstawiciel Nowej Fali, którego twórczość nie tylko przetrwała próbę czasu, ale nawet – jak w tym przypadku – nabiera mocy, wyczulony był na wszelkie formy manipulacji i perswazji. Nic dziwnego zatem, że rozpoznał je w niektórych przejawach kultury popularnej i masowej produkowanej w warunkach systemowego zniewolenia. Można by podejrzewać, że te rozpoznania nijak mają się do sytuacji obowiązującej na tzw. wolnym rynku, jednak okazuje, że w obu systemach podstawą zarządzania społeczeństwem przez powszechnie dostępną kulturę jest pozór emancypacji kryjący pułapkę tytułowego ubezwłasnowolnienia.

W części czwartej książki, czyli w Katalektach, znajduje się fragment wywiadu z 1994 r. Krytyka literacka w Polsce nie istnieje… (Adam Poprawa podejrzewa, że wywiad nie był autoryzowany, ponieważ znajdują się w nim nieścisłości, a tytuł ocenia jako nadinterpretację ze strony redakcji), w którym Barańczak mówi: „Ja zresztą w ogóle nie uznaję podziału na kulturę wysoką i niską. Uznaję tylko podział na kulturę wartościową (w której mieszczą się moim zdaniem Bach i Szekspir, ale również Charlie Parker i Monty Python) i kulturę bezwartościową, czyli kulturę kiczu (w której mieszczą się dla mnie: piosenkarka Madonna i film Rambo, ale również koncert fortepianowy Czajkowskiego i film Podwójne życie Weroniki)”. To wypowiedź uderzająca i wcale nie tak oczywista. Co stałoby się, gdyby zamiast słowa „wartość” wstawić słowo „smak”, „styl” lub „wrażliwość”? Susan Sontag w klasycznym tekście z 1964 r. Zapiski o kampie pisze: „Kampowy smak nie ocenia wartości estetycznych według pospolitej skali dobre-złe. Nie odwraca porządków. Nie stara się dowieść, że dobre jest złe albo że złe jest dobre. Kamp proponuje inny, uzupełniający zestaw norm dla sztuki (i życia)”. Zdaniem Barańczaka nie można dokonać całkowitego rozdziału estetyki i etyki. Sontag  – być może – miała jeszcze więcej nadziei niż Barańczak, pisząc: „Kamp to konsekwentnie estetyczne doświadczanie świata. Realizuje się zwycięstwo stylu nad treścią, estetyki nad moralnością, ironii nad tragedią”. Optymizm Sontag powiązać można z konkretnymi warunkami społecznymi, a te nie mogły być spełnione w świecie doświadczanym i analizowanym przez Barańczaka. Wyłącznie estetyczny wymiar „smaku” to przywilej. Oboje wytworzyli języki i narzędzia pomocne w rozumieniu nie tylko samej kultury oraz nas samych, kontaktujących się z nią; Zapiski Sontag przeszły do klasyki, zaś prace Barańczaka niekoniecznie. Odkrywamy je dzisiaj, powszechnie dziwiąc się, jak to możliwe, że on już wtedy wiedział, rozumiał lepiej i głębiej niż my dzisiaj. Sontag nie widziała zagrożeń, bo i nie musiała, nie miała takiego jak Barańczak doświadczenia. W państwie sterowanym odgórnie mechanizmy perswazji mają głębszy niż „tylko” rynkowy wymiar; prace Barańczaka można czytać jak znakomite uzupełnienie i rozwinięcie Zapisków Sontag. Oboje są ciekawi nowych, popularnych zjawisk: Sontag widzi w nich szanse na poszerzanie możliwości, natomiast Barańczak raczej ucieczkę od wolności wyboru. Wolność kosztuje, wysiłek jest konieczny, a „słodka bierność” to zniewolenie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się