fbpx
Katarzyna Jakubowska marzec 2013

W świetle samospaleń

Tradycyjne kampanie informacyjne nie znikają z repertuaru organizacji protybetańskich. Coraz większą wagę przywiązuje się jednak do bliższego kontaktu z Chińczykami i wymiany informacji. Oni sami poszukują rzetelnych wiadomości, nieobciążonych propagandowym przesłaniem. Zwiększa się liczba Chińczyków solidaryzujących się ze sprawą Tybetu.

Artykuł z numeru

Prawo do zabijania

Prawo do zabijania

Świetnie zna chiński. Pracuje jako tłumacz dla chińskich firm w Indiach i indyjskich współpracujących z Chińczykami. Dobrze zarabia. Indusom słabo wychodzi nauka chińskiego, a potrzeby są duże. Nie wszyscy zleceniodawcy wiedzą, że jest Tybetańczykiem, choć tego nie ukrywa.

Dwudziestopięcioletni Lodhen od 12 lat mieszka w Indiach na uchodźstwie. Studiuje język chiński na Uniwersytecie Dźawaharlala Nehru w New Delhi, jednym z najlepszych w kraju. Wcześniej próbował swoich sił w naukach ścisłych. Młodzi Tybetańczycy, podobnie jak Indusi, wychowywani są w przekonaniu, że tylko takie wykształcenie może zapewnić dobrą pracę w przyszłości. Ponieważ w czasie nauki w szkołach dla uchodźców zarządzanych przez Tybetańską Administrację Centralną, jak oficjalnie nazywa się tybetański rząd na uchodźstwie, Lodhen osiągał zawsze najlepsze wyniki, wszyscy widzieli w nim przyszłego inżyniera albo menedżera. On też. Szybko przekonał się jednak, że nauki ścisłe nie są dla niego. Być może na decyzję o zmianie kierunku studiów wpływ miała wiadomość o śmierci matki, którą przekazał mu ojciec podczas ich pierwszej od 12 lat rozmowy. By ją odbyć, Lodhen musiał udać się do Nepalu. Dzwoniąc z Indii, mógłby narazić rodzinę na niebezpieczeństwo. Telefony z Indii, tolerujących obecność i działalność Dalajlamy, „wilka w mnisich szatach”, jak go określa chińska propaganda, zawsze budzą podejrzliwość władz.

Jako uczeń dostawał tygodniowo po kilka rupii (kilkanaście groszy) kieszonkowego. Nie miał też w Indiach żadnej rodziny, która mogłaby go wspomóc finansowo albo towarzyszyć w wyjeździe do Nepalu. Kiedy tam dotarł, zadzwonił do bogatego mieszkańca swojej rodzinnej wioski w Tybecie. Ten kazał mu zadzwonić jeszcze raz za kilkanaście minut. To były długie, ale bardzo ekscytujące minuty. Nie rozmawiał z rodzicami odkąd wyjechał z domu przed 12 laty.

Kiedy zadzwonił ponownie, w słuchawce usłyszał głos ojca. Londhenowi o policzkach spłynęły łzy. Słyszał też, że głos ojca się załamuje. Ostatni raz widzieli się w Nepalu. Pojechali na rodzinny wyjazd w nagrodę dla dzieci za dobre wyniki w nauce. Lodhen był najlepszym uczniem w swojej szkole, jego rodzeństwo również było bardzo zdolne. Tybetańczycy żyjący w nepalskiej diasporze nie przestawali namawiać ojca, by wysłał zdolnego syna do Indii. Tam, w wolnym kraju, będzie miał możliwość zdobycia dobrej edukacji i dostanie szansę na lepsze życie. Ojciec długo bił się z myślami. W końcu zapytał syna, czy chciałby opuścić Tybet i wyjechać do Indii. Trzynastoletni, pełen marzeń i zapału Lodhen był podekscytowany możliwością podróży i zobaczenia obcego kraju. Nigdy wcześniej nie opuszczał swojej rodzinnej wioski, a teraz, jak mu się wydawało, świat stał przed nim otworem. Nie myślał wtedy, że może już nie zobaczyć swojej rodziny. Pragnął przygody, innego, lepszego życia. Postanowił nie wracać z ojcem do domu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się