fbpx
Tadeusz Zatorski Czerwiec 2015

Faust i Małgorzata, czyli o sensie dialogów nonsensownych

Dialog jest dobrem sam w sobie, bo w jakiejś mierze łagodzi obyczaje, a konfrontację zastępuje koegzystencją, nawet jeśli ta koegzystencja toczy się w światach w istocie równoległych, mających ze sobą niewiele punktów wspólnych.

Artykuł z numeru

Spieniężone życie

Spieniężone życie

Rozmawiała gęś z prosięciem

Bardzo głośno i z przejęciem.

Jan Brzechwa

To chyba jeden z częściej cytowanych utworów Czesława Miłosza. Nie jest długi, więc przytoczymy go tu w całości:

Jeżeli Boga nie ma,

to nie wszystko człowiekowi wolno.

Jest stróżem brata swego

i nie wolno mu brata swego zasmucać,

opowiadając, że Boga nie ma.

Jeżeli Boga nie ma… A jeżeli jest? Przynajmniej w mniemaniu jednego z braci? Z całym szacunkiem dla oryginału spróbujmy linię myślową zawartą w wierszu noblisty odwrócić o 180 stopni. Można to pewnie zrobić na różne sposoby – poezja to jednak nie geometria – ale można i tak:

Jeżeli Bóg jest,

to nie wszystko człowiekowi wolno.

Jest stróżem brata swego

i nie wolno mu brata swego krzywdzić,

ukrywając przed nim, że Bóg jest.

Jeśli ktoś chciałby temu „odwróceniu” zarzucić nadmierną dowolność czy dopasowanie do jakiejś z góry przyjętej tezy, ten niech pamięta, że misyjność – w innych religiach wcale nieoczywista – to jeden z filarów Nowego Testamentu. Bez niej nie byłoby zapewne chrześcijaństwa, jakie znamy: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” – powiada Jezus w Ewangelii Mateusza. Wolno więc powątpiewać w szczerość zapewnienia zawartego w nie mniej sławnym wierszu ks. Jana Twardowskiego:

Nie przyszedłem pana nawracać […]

po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret

że ja, ksiądz wierzę

Panu Bogu jak dziecko.

Nic to złego, gdy ktoś pragnie usiąść obok drugiego człowieka i powierzyć mu „swój sekret”. Czy w tym wypadku jednak, wbrew wstępnej deklaracji, że nie chce się nikogo nawracać, gorliwemu wyznawcy chrześcijaństwa nie towarzyszy – choćby gdzieś z tyłu głowy – myśl o podzieleniu się tą ufnością z bliźnim?

Ks. Kaczkowski i Franciszek Moor

Zwłaszcza gdy ów bliźni zbliża się do kresu swych dni. Hospicjum pw. św. Ojca Pio w Pucku kieruje człowiek niezwykły, ks. Jan Kaczkowski. Sam dotknięty śmiertelną chorobą, nie popadł w desperację, lecz postanowił swoje ostatnie lata poświęcić innym nieuleczalnie chorym. Puckie hospicjum można pod wieloma względami uznać za wzorowe: nie tylko dba się tam o najbardziej podstawowe potrzeby pacjentów, ale traktuje ich podmiotowo, tak by do ostatnich chwil mieli poczucie zachowania ludzkiej godności: „Nie cierpię hałasu, pokrzykiwania – mówi ks. Kaczkowski w rozmowie z Jarosławem Mikołajewskim. – Nie znoszę wywoływania nazwisk pacjentów, niedyskretnego ogłaszania wyników. My staramy się robić to w intymności. Nie cierpię mówienia do pacjenta na ty. To są wciąż adwokaci, sprzątaczki, żołnierze. Ma być na pan, z najwyższym szacunkiem. A gdybym usłyszał, że któryś z pracowników hospicjum mówi do pacjenta: »Niech wstanie«, czy nie daj Boże: »Babciu«, natychmiast bym się z nim rozstał”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się