fbpx
Henryk Woźniakowski Luty 2015

Czy jest miejsce dla pobożnych w państwie liberalnym? (glosa polemiczna do tekstu Rafała Prostaka)

Z religijnej fenomenologii Rafała Prostaka wynikałoby, że zbiór ludzi religijnych dzieli się na lekkoduchów wybierających sobie religię i jej treści à la carte oraz fundamentalistów religijnych. Choć istnieją ludzie odpowiadający obu tym kategoriom, to jednak jako dychotomia taki obraz jest głęboko fałszywy, pozostawia bowiem poza swoim obrębem większość osób religijnych.

Artykuł z numeru

Oto ciało Twoje

Oto ciało Twoje

O ile dobrze zrozumiałem myśl przewodnią artykułu Rafała Prostaka pt. Wybór czy nakaz („Znak” nr 716), to wyraża się ona w trosce o sytuację w państwie liberalnym osób, dla których religia jest zasadniczym i niezbywalnym elementem ich tożsamości. Prostak zdaje się uważać, że państwo takie nie dość uwzględnia racje i potrzeby ludzi, dla których życie to nade wszystko życie wiarą, skazując ich co najmniej na dyskomfort, a może nawet na konflikty sumienia. Odnoszę jednak wrażenie, że w argumentację autora wkradło się nieco pojęciowego zamętu, który – jak sądzę – zaważył na jego konkluzjach.

Co twierdzi Rafał Prostak?

Prostak dokonuje rozróżnienia dwóch kategorii osób religijnych. Jedni mówią: „oto moja religia”, drudzy zaś: „oto religia, którą posiadam”. Dla tych pierwszych wiara religijna stanowi bezwzględny nakaz, dla drugich jest ona kwestią osobistego wyboru. Zdaniem Rafała Prostaka, prawodawstwo państwa liberalnego może satysfakcjonować jedynie „posiadaczy religii”, tych, którzy wybierają ją i jej treści w sposób autonomiczny, natomiast nie oddaje sprawiedliwości wiernym utożsamiającym się z całością otrzymanego przez nich religijnego dziedzictwa (nazwijmy ich na użytek tego tekstu „wyznawcami”). W prawodawstwie państwa liberalnego religia – twierdzi Prostak – jest uprzedmiotowiona, stanowi przedmiot wyboru, a nie część podmiotowej tożsamości. Konsekwencją tego uprzedmiotowienia jest prywatyzacja religii, a co za tym idzie – jej eliminacja z życia politycznego, które „ma każdorazowo zachować swą autonomię wobec wszelkich etyk normatywnych wkomponowanych w doktryny religijne”. Jednym słowem: „Polityka jest wolna od religii”, a ustawodawca nie rozumie i nie respektuje dramatycznej sytuacji bezkompromisowych wyznawców, którym prawo nie pozwala konsekwentnie praktykować wiary (np. święcić dni świątecznych albo przestrzegać zakazu transfuzji krwi), co naraża ich na gniew Boży. Prawo do wolności religijnej przeradza się w państwie liberalnym w „nowo odkryty – zdaniem Prostaka – jej desygnat w postaci wolności od religii”. Uwolnienie od niej dokonuje się w czterech kanonicznych dla państwa liberalnego punktach: nie ma Kościoła państwowego, nie ma obowiązkowych deklaracji religijnych, nie ma treści i argumentacji religijnej w procesie ustawodawczym, nie ma promocji przy udziale państwa żadnego światopoglądu religijnego.

Godząc się na dwa pierwsze punkty, autor kwestionuje dwa ostatnie, występując jako rzecznik interesów wyznawców „mojej religii”, których swoboda publicznej artykulacji przekonań, a zatem „dawania świadectwa”, ulega ograniczeniu. Nie da się zatem – zdaniem Prostaka – pogodzić w stopniu wyższym niż minimalny oczekiwań tych, dla których wolność religijna to wolność do religii, z oczekiwaniami tych, którzy chcieliby wolności od religii. I choć autor słusznie stwierdza, że „wybór współczesnego świata zachodniego w żadnej mierze nie sprowadza się do prostej alternatywy: albo imperium christianum, albo laïcité”, to jednak wzywa do „uwzględnienia racji” wyznawców „mojej” (nieuprzedmiotowionej) religii.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się