fbpx
Józefa Hennelowa Listopad 2014

Coraz bliżej albo coraz mniej

„Żegnanie się z życiem”, jako funkcja świadoma, nie musi być udziałem każdego starego człowieka. Odchodzą przecież i tacy, którzy nie mieli nawet czasu, by stanąć przed tą możliwością, usypiając łagodnie albo wręcz nieświadomie. „Żegnanie się z życiem” może być jednak ostatnim obowiązkiem – tak oczywistym jak wdzięczność: troska o to, by nie zgasła pamięć o tych, którym zawdzięczamy wszystko albo bardzo wiele i którzy zasługują na wdzięczność także kolejnych pokoleń.

Artykuł z numeru

Polak katolik - tożsamość do wzięcia

Polak katolik - tożsamość do wzięcia

23 września 2014, wtorek

Od pewnego czasu temat starości stał się modny, bywa nawet pierwszoplanowy. Zastanowił mnie lead z artykułu Haliny Bortnowskiej Muzyka starości („Magazyn Gazety Wyborczej”, 4 września 2014): „Nie warto poświęcać życia żegnaniu się z życiem. Ale coś sensownego zrobić z ostatkiem czasu należałoby”. Tak jakby „żegnanie się z życiem” było w starości najbardziej niewłaściwe. Może autorka, Bogu dzięki, jest jeszcze od tego daleka? Bo ja sama widzę to zupełnie inaczej. Listopad to czas pamięci – czas, który w polskiej kulturze jest wyjątkowo intensywny, a my, starzy, znajdujemy w nim swoje miejsce bez żadnych ograniczeń, jeżeli tylko mamy siły. Pamięć jest jednak równocześnie i zadaniem, i pułapką, przede wszystkim zaś funkcją wdzięczności. Pamięta się i tych, którym coś zawdzięczamy, i tych, którym przystoi okazać wdzięczność niejako pod ciśnieniem opinii. Bez wdzięczności nie byłoby wspólnoty, choć pozostaje pytanie: jak wdzięczność się rodzi? Rodzi się z poczucia bliskości, nawet czysto fizycznej. To bliskość zawsze tych samych osób, które kochamy, które zapewniają 100% bezpieczeństwa. Jest jednym z praw psychologii, że w dziecku, które od urodzenia było pozbawione stałego kontaktu z tą samą osobą lub osobami, ograbione z pewności, że będzie to kontakt niczym niezakłócony, nie wykształci się ten najtrwalszy rodzaj więzi: między dzieckiem a rodzicami. Nie powstanie też zdolność do nawiązania trwałego związku uczuciowego i wdzięczności właśnie. Słysząc o przeszło 2 mln rodaków, którzy pewno nie wrócą z krajów, do jakich wyemigrowali, czasem zastanawiam się, czy ich dzieci będą potrzebowały pamięci o ojczyźnie, jej historii i krajobrazie. Czy będą stawały pod pomnikami z poczuciem, że im coś mówią? Czy w ogóle zrozumieją, po co się jedzie w Zaduszki na mogiły rodzinne, choćby znajdowały się w dalekim kraju?

25 września 2014, czwartek

„Żegnanie się z życiem”, jako funkcja świadoma, nie musi być udziałem każdego starego człowieka. Odchodzą przecież i tacy, którzy nie mieli nawet czasu, by stanąć przed tą możliwością, usypiając łagodnie albo wręcz nieświadomie. „Żegnanie się z życiem” może być jednak ostatnim obowiązkiem – tak oczywistym jak wdzięczność: troska o to, by nie zgasła pamięć o tych, którym zawdzięczamy wszystko albo bardzo wiele i którzy zasługują na wdzięczność także kolejnych pokoleń. Może autorka cytowanych słów też to widzi jako coś pożytecznego, co stary człowiek zrobić umie? Pojawia się tylko taki problem, że pamięć jako powinność sterowana jest również pułapką wspomnień zmieniających się wraz z wiekiem i atmosferą społeczną. Pamięć jako wdzięczność może być nieustannym pilnowaniem, by nie wygasły powody do dumy zbiorowej. Wtedy powstaje zjawisko tzw. pamięci historycznej tworzonej zgodnie z wybiórczymi ideologiami, wedle których jedne fakty z przeszłości uznawane są za najważniejsze, a inne się przemilcza lub usuwa na dalszy plan. Jest jeszcze zwyczajna troska o pamięć zostawianą jako pamiątka dla ludzi, których chcielibyśmy, dopóki żyjemy, nią obdarzać, oczywiście zgodnie z własnym wyobrażeniem o ich potrzebach. Pamiątka o nas samych i naszym świecie. Każdy naprawdę zbliżający się do kresu życia patrzy na to, co zostawia, z poczuciem, że jest to godne tego, by nie było zmarnowane, zapomniane, a co najgorsze – kłopotliwe dla tych, co zostali. Pojawiło się u nas ogromne ciśnienie młodych pełnych inicjatywy, pomysłów i realizacji jedna przed drugą przeciskających się w przestrzeń uwagi i troski o zachowanie. Co oni zrobią z tym narosłym wokół nas światem myśli, twórczości, dorobku? Co się stanie z ocaloną pamięcią z przeszłości dla nich stanowiącej prehistorię? Już wiemy, że co najwyżej na piwnice archiwów zasługują nasze książki, fotografie, listy, a coraz więcej wspólnot nie ma ani czasu, ani szczególnej chęci, ani nawet materialnych możliwości stworzenia bodaj bezpiecznego schronu na przechowanie tej pamięci. Przykro mi było dowiedzieć się, że moja własna redakcja „Tygodnika Powszechnego” nie ma archiwum, w którym znalazłyby się bodaj listy czytelników. I patrzę na własne, częściowo uporządkowane składowisko z rezygnacją, z którą sama nie potrafię się pogodzić.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się