fbpx
Michał Przeperski Maj 2014

Rewolucjonista po przejściach

Zajeździmy kobyłę historii Karola Modzelewskiego to traktat o trudnych etycznych wyborach, o ich nieoczekiwanych konsekwencjach oraz o wartościach, tak w dzisiejszym świecie potrzebnych.

Artykuł z numeru

Wyobrazić sobie Boga dzisiaj

Wyobrazić sobie Boga dzisiaj

Karol Modzelewski to człowiek znany przede wszystkim z dwóch obszarów swojej działalności. Z jednej strony to ceniony mediewista, autor znakomitych książek, m.in. wielokrotnie nagradzanej Barbarzyńskiej Europy, którą traktuje jako własne opus magnum. Sam miałem okazję poznać Modzelewskiego historyka i jego pasję w czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Jego szerokie horyzonty, a także niezwykła osobowość powodowały, że historię Słowian połabskich studiowaliśmy z zapartym tchem. Sądzę jednak, że dla większości Polaków autor Wyznań poobijanego jeźdźca pozostaje przede wszystkim politykiem, zaangażowanym działaczem społecznym, jednym z charyzmatycznych liderów pierwszej Solidarności i wieloletnim więźniem politycznym PRL.

Gdy spojrzeć na całe życie Modzelewskiego, doprawdy trudno jest uwierzyć, że to wszystko prawda. Urodził się w Moskwie, w listopadzie 1937 r., w środku upiornej nocy stalinowskiego Wielkiego Terroru. Wojnę przeżył wśród dzieci komunistycznych prominentów, w warunkach jak na ówczesne realia Związku Radzieckiego luksusowych. Miał wówczas na imię Kirył i czuł się Rosjaninem. Pobyt w Leśnym Kurorcie, gdzie bawił się w rytm radzieckich piosenek wysławiających Stalina i komunizm, został we wspomnieniach odmalowany w niezwykle plastyczny sposób. Jest zresztą rzeczą w pewien sposób niezwykłą, że Modzelewski jako dziecko marzył o mundurze żołnierza Armii Czerwonej z okazałą czerwoną gwiazdą, a jego idolką była partyzantka Zoja Kosmodiemiańska. Tym bardziej że już kilka lat później zamieszkał w Warszawie i wkroczył do sali szkolnej, nad którą górował przedwojenny portret Józefa Piłsudskiego. Tam Modzelewski zaczął stopniowo nasiąkać polską kulturą, aby po pewnym czasie stać się Polakiem.

Wart uwagi jest sposób, w jaki Modzelewski posługuje się pojęciem narodu. Jak sam zauważa, „naród” nie jest dziś modnym słowem, szczególnie dla lewicy, z którą czuje się blisko związany. Nie zmienia to jednak faktu, że Modzelewski w otwarty sposób wskazuje na to, jak ważne jest dla niego poczucie zakorzenienia tak w historii, jak i teraźniejszości polskiej wspólnoty narodowej. Pisząc o hańbie Marca ,68, ukazuje niegodziwość wszystkich tych, którzy posługują się językiem nienawiści i sztucznych etnicznych podziałów. Jego zdaniem nie przekreśla to jednak znaczenia wartości, jaką niesie ze sobą wspólnota narodowa. W dobie dominującego indywidualizmu jest to pogląd rzadko artykułowany. Tym bardziej warto się nad nim zastanowić.

Choć Modzelewski wychowywał się w czasach, które nie sprzyjały myśleniu wolnościowemu, to właśnie ono zdeterminowało całą jego aktywność. Gdy w październiku 1956 r. rewolucyjnie nastrojony Modzelewski wiecuje z robotnikami warszawskiego Żerania, całym sercem czuje się komunistą. Przede wszystkim jednak czuje się Polakiem i domaga się poszerzenia przestrzeni wolności. Z czasem możliwość zdemokratyzowania komunizmu okazuje się coraz mniej prawdopodobna, a ostatnie wątpliwości pryskają w 1964, gdy wspólnie z Jackiem Kuroniem pisze List otwarty do partii. Obaj trafiają do więzienia, skąd wyjdą już jako wrogowie ustroju, a jednocześnie – jako idole warszawskiej kontestującej młodzieży. Autor spędził w więzieniach komunistycznej Polski łącznie 8,5 roku, z czego przez ponad połowę tego czasu dzielił celę z więźniami kryminalnymi. Doświadczenie więzienia opisane przez Modzelewskiego jest niezwykłe. Przede wszystkim dlatego że pierwszeństwo ma tam obserwacja i refleksja, a nie osąd. Swoich dawnych współwięźniów Modzelewski traktuje na kartach wspomnień z godnym odnotowania szacunkiem, a subkulturę więzienną, wraz z jej obsesją na punkcie seksualności i brutalnej siły, analizuje na chłodno, starając się zrozumieć jej wewnętrzną logikę. Spotkanie ze skazanymi było dla niego dotknięciem świata, którego wcześniej nie znał. Z jednej strony utwardziło go, a z drugiej – uwrażliwiło na potrzeby tych, którzy znajdują się na marginesie społeczeństwa. Kto odważyłby się dziś publicznie ująć za prawami więźniów i ich resocjalizacją? Odpowiedź na to pytania jest gorzka.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się