fbpx
z Tomaszem Rakowskim rozmawia Marta Duch-Dyngosz Kwiecień 2014

Być sobą w rytuale

Odnoszę wrażenie, że nie ma gdzie uciekać, bo nawet jeśli uda nam się zbiec, to owo napięcie między teatralnością a tym, co dzieje się realnie w życiu, pomiędzy udawaniem a czymś „autentycznym” nie zniknie. Albo ten egzamin zdamy, albo nie, i myślę, że w tym sensie rytuał wesela jest czymś, co było i będzie doświadczeniem progowym, ponieważ stawia nas przed jednym z ważniejszych pytań, jakie w życiu przerabiamy.

Artykuł z numeru

Polska na weselu

Polska na weselu

Marta Duch-Dyngosz: Rytuał potwierdza wspólnotowe wartości. Jednak pod jego adresem często pada zarzut, że służy raczej maskowaniu ich braku. Czy można odgrywać rytuał bez wspólnego podłoża?

Tomasz Rakowski: Myślę, że jest to centralne zagadnienie – rytuał a autentyczność. Z jednej strony mamy do czynienia z czymś, co jest rutynowe, sztuczne, zaprojektowane, fałszywe, teatralne, a z drugiej mamy coś autentycznego, żywiołowego, co bierze się z realizowania bądź wartości publicznych, bądź tych podmiotowych, tworzących się w obrębie biografii. Problem z rytuałem jest niestety taki, że równocześnie jest tak i tak.

Ktoś, kto podchodzi do rytuału wesela i jego poszczególnych części, np. oczepin albo momentu wyprowadzenia panny młodej z domu rodzinnego jak do czegoś sztucznego, w czym nie chce brać udziału, przeciwko czemu się buntuje, odtwarzając rytuał, niespodziewanie znajduje się w sytuacji, kiedy coś się w nim zmienia. Wrażenie sztuczności i teatralności ulatnia się. Nagle wchodzi w świat tego wytworzonego systemu wartości, symboli, znaczeń i zaczyna płynąć w ich strumieniu.

Uważam, że jest to kluczowa rzecz. Antropolog Victor Turner pisze o kategorii acting w znaczeniu działania, dynamizmu, ale jednocześnie poddania się czemuś. Mamy tutaj do czynienia z czymś sztucznym, sytuacją, kiedy możemy się pod kogoś podszyć, kogoś grać, a zarazem kiedy ujawnia się moment żywiołowego działania, autentycznego aktu, do którego dążą eksperymentatorzy w teatrze. Chcą przejść przez zaporę maski rytuału ku żywej wiązce impulsów. Tak było np. u Jerzego Grotowskiego.

W przypadku wesela jest to coś niezwykle istotnego. Ta ambiwalencja – zdolność przechodzenia z jednej strony na drugą – jest czymś niezwykle niepokojącym, nie chcę użyć słowa kondycja ludzka, ale jest to pewna pozycja wobec świata społecznego i świata w ogóle, którą jako ludzie przyjmujemy.

W rytuale odbija się znajome napięcie – między podporządkowaniem a sprzeciwem, imitacją a zmianą. Nie wiemy, co się wydarzy. Wydaje się, że wesele jest takim rytuałem, który kusi, by wymknąć się tym regułom.

Takie napięcie jest stale obecne, zostało przedstawione w wielu filmach, jak choćby w Weselu Wojciecha Smarzowskiego. Obserwujemy ślub i wesele zaaranżowane przez ojca panny młodej, owładniętego ambicją i pragnieniem pokazania się Wojnara. Cała sytuacja zbudowana jest na nieprawdzie. Dopiero w końcowej scenie, kiedy panna młoda ucieka z wybrańcem swojego serca, odjeżdżają wspólnie pociągiem – wolni, szczęśliwi – fałsz zostaje za nimi.

Odtworzenie tej samej historii znajduję w filmie Absolwent. Pojawia się w nim amerykańska klasa średnia, która bogaci się, tworzy swój sztuczny świat. W pewnym momencie patrzymy na scenę, w której wesele, jako coś związanego z ukonstytuowaniem, reprodukowaniem klasy społecznej, zostaje zerwane. Panna młoda ucieka sprzed ołtarza, widzimy ją i jej wybranka, jak jadą autobusem. Dopiero wtedy są wolni, a to całe piekło ogromnych napięć klasowych zostawiają daleko w tyle.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się