fbpx
fot. Maksym Kaharlytskyi / Unsplash
fot. Maksym Kaharlytskyi / Unsplash
Eva Illouz Luty 2014

Miłość w kapitalizmie

Internet, jak żadna wcześniejsza technologia, zradykalizował pogląd, że „ja” jest tym, „który wybiera”, i wyostrzył przekonanie, że romantyczne spotkanie winno być wynikiem najlepszej możliwej selekcji. Innymi słowy, wirtualne spotkanie stało się czymś wysoce przemyślanym, wynikiem zastosowania racjonalnej metody zbierania informacji potrzebnych do wyboru partnera. Stało się dosłownie zorganizowane jak rynek: można porównać „wartość” przypisywaną różnym osobom i wybrać „najlepszą okazję”.

Artykuł z numeru

Władza w Kościele

Władza w Kościele

Czytaj także

z Evą Illouz rozmawia Marek Maraszek

Miłość wymaga emancypacji

(…) z moich własnych doświadczeń wynika, że poezja przemawia do człowieka albo od pierwszego wejrzenia, albo wcale. Błyskawiczne objawienie i równie błyskawiczna reakcja. Jak piorun. Jak zakochanie”. Jak zakochanie. Czy dzisiejsza młodzież jeszcze się zakochuje? A może to już przestarzały mechanizm, zbędny i dziwaczny, jak napęd parowy? (…) Mógł nawet nie zauważyć, że zakochiwanie się zdążyło pięć razy wyjść z mody i wrócić do łask (1). — John Maxwell Coetzee

Słabością jest bowiem, jeśli ktoś nie może spojrzeć w najsurowsze oblicze przeznaczenia epoki, w jakiej żyje (2). — Max Weber

Kiedy Edmund Burke zastanawiał się nad wpływem rewolucji francuskiej na obyczaje panujące w społeczeństwie, rozważał, jak może potoczyć się przyszłość ludzkości: „Wszystkie miłe sercu iluzje, które czyniły władzę łaskawą, a posłuszeństwo szlachetnym, które harmonizowały różne strony życia (…) mają ustąpić miejsca nowemu, zdobywczemu imperium światła i rozumu. Wszystkie wzniosłe idee (…) zadomowione w sercu, lecz aprobowane przez rozum jako niezbędne dla pokrycia defektów naszej nagiej, ułomnej duszy i nadania jej godności w naszych własnych oczach, mają zostać odrzucone jako śmieszne, absurdalne i staromodne przeżytki” (3). Burke przewidział to, co później stało się jednym z głównych źródeł zmian i niezadowolenia w czasach nowoczesności, a mianowicie fakt, że wierzenia – dotyczące transcendencji i władzy – będą podlegać ocenie Rozumu. Według Burke’a, który daleki był od negowania postępu wpisanego w kondycję ludzką, „imperium światła i rozumu” stawia nas w obliczu prawd, których nie potrafimy udźwignąć. Bo, jak twierdzi Burke, kiedy władza wygasa, nasze złudzenia również przygasają, a wspomniana nagość czyni nas niezmiernie bezbronnymi, odkrywając i ujawniając tak przed nami samymi, jak i przed innymi prawdziwą brzydotę naszego położenia. Poddanie stosunków społecznych szczegółowej analizie Rozumu może jedynie zerwać harmonijną sieć znaczeń i relacji, na których spoczywały tradycyjnie pojęte władza, posłuszeństwo i lojalność. Tylko bowiem kłamstwa i złudzenia sprawiają, że przemoc relacji społecznych jest możliwa do zniesienia. Ludzkie istnienie potrzebuje odrobiny mitu, iluzji i łgarstwa, jeśli ma być znośne. Innymi słowy, niestrudzone dążenie Rozumu do tego, żeby wyśledzić i zdemaskować błędy logiczne leżące u podstaw naszych przekonań, sprawi, że będziemy marznąć i drżeć, ponieważ tylko piękne historie – a nie prawda – potrafią nas utulić.

Poglądy Marksa, najbardziej oczywistego spadkobiercy i obrońcy oświecenia, w interesujący sposób zbiegają się z głęboko konserwatywnymi opiniami Burke’a, co widać w słynnej wypowiedzi tego pierwszego: „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu i ludzie muszą w końcu spojrzeć trzeźwym okiem na swoją pozycję życiową, na swoje wzajemne stosunki” (4). Marks, podobnie jak Burke, postrzega nowoczesność jako „otrzeźwienie zmysłów”, gwałtowne przebudzenie z przyjemnej, acz powodującej odrętwienie, drzemki i jako konfrontację z nagą, ogołoconą i jałową naturą relacji panujących w społeczeństwie. To otrzeźwiające przebudzenie ma sprawić, że będziemy bystrzejsi, a wymyślne i gołosłowne obietnice Kościoła i arystokracji nie zdołają nas uśpić, ale jednocześnie pozbawi nasze życie czaru, tajemnicy i doprowadzi do zatracenia poczucia sacrum. Zyskanie wiedzy przychodzi kosztem zbezczeszczania tego, co czciliśmy. Dlatego Marks, podobnie jak Burke, zdaje się myśleć, że to kulturowe fantazje – a nie prawda – wiążą nasze życie w znaczący sposób z innymi i pozwalają oddać się wyższemu dobru. Mimo że Marks ani nie odrzucił nowego „imperium światła”, ani nie tęsknił za powrotem do wymarłych rytuałów przeszłości, możemy dostrzec w nim tę samą co u Burke’a obawę o to, co może przynieść ludzkości przyszłość, w której nic nie jest święte i wszystko należy do profanum.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się