fbpx
Wikimedia Commons
z abp. Henrykiem Muszyńskim rozmawia Dominika Kozłowska, Janusz Poniewierski październik 2013

„Wiara w Jezusa nas dzieli, wiara Jezusa nas łączy”

Szkoda, że ci, którzy twierdzą, iż dialog chrześcijańsko żydowski stanął w miejscu, nie byli w czerwcu tego roku w Brzezince i nie widzieli ludzi modlących się – nie wspólnie, ale jednak razem… To dowód na to, jak daleko zaszliśmy.

Artykuł z numeru

Jezus Żydów

Jezus Żydów

Księże Arcybiskupie, mamy wrażenie, że nie ma dziś w Polsce dobrego klimatu dla dialogu chrześcijańsko- żydowskiego. W społeczeństwie, ale i we wspólnocie Kościoła katolickiego, rodzą się − podsycane nieraz przez sceptyków − wątpliwości i zastrzeżenia. Stawiane są pytania: po co w ogóle taki dialog prowadzić?

Przyznaję, że ostatnio nastąpiło wyraźne zaostrzenie postaw, ale – dodałbym – doszło doń przede wszystkim wśród osób patrzących bardzo jednostronnie. Pytają Państwo: po co dialog religijny? W moim przekonaniu, jeśli ktoś przyjmuje Biblię i w nią wierzy, to uznaje, że dialog wpisany jest w samo objawienie. To przesłanka pierwsza: dialog stanowi sposób komunikacji Boga z ludźmi. Podejmując dialog, Bóg wychodzi nam naprzeciw i, jak czytamy w soborowej konstytucji Dei Verbum, „przemawia do nas jak do przyjaciół”. Dialog zatem to – także i dla nas – droga do spotkania. Druga przesłanka ma również charakter teologiczny: bo przecież i Jezus Chrystus dialogował z ludźmi. Nie tylko z tymi, którzy Go słuchali i cenili, ale i z tymi, którzy Go nie akceptowali.

Zgoda, ale może w dialogu idzie przede wszystkim o to, żeby inni ludzie poznali nasz punkt widzenia i zaczęli go podzielać?

Prawdziwy dialog nie jest sposobem przekonywania innych do swoich racji, ale jest otwarciem się na drugiego człowieka. W dialogu, tak jak ja go rozumiem, chodzi o to, że pragnę zrozumieć drugiego, tak jak on sam siebie rozumie, zachowując przy tym własną tożsamość.

Katolików podejmujących dialog oskarża się o to właśnie, że tej tożsamości nie zachowują, że ją rozmywają…

Oskarżenia te mają związek z jakimś lękiem, z poczuciem zagrożenia. Ludzie boją się o swą wiarę: o to, że ktoś im ją odbierze, osłabi, wystawi na niebezpieczeństwo. Są pełni obaw, że dialog z inaczej wierzącymi zachwieje ich tożsamością.

Ale to by znaczyło, że ona jest słaba. Że nie dysponuje mocnymi argumentami, które byłyby w stanie ją obronić.

Pierwszą przyczyną zachwianej tożsamości jest, w moim przekonaniu, wiara powierzchowna. Owszem, nasza wiara jest na swój sposób żywa, praktykowana, ale nie jest zbyt głęboka. Cóż, nie da się ukryć, że żyjemy we wspólnocie w zasadzie jednowyznaniowej. A tam gdzie większość wierzy podobnie i nie ma ścierania się naszych przekonań z przekonaniami osób inaczej myślących, wiara może (choć oczywiście wcale nie musi) stać się jedynie podzielaniem opinii. Bardziej zwyczajem niż osobistym zawierzeniem. Tymczasem – to opinia Karla Rahnera – nie można mówić o wierze świadomej tam, gdzie nie jest ona wystawiona na próbę. Celowo to przejaskrawiam, żeby pokazać problem. Ale jest i drugi powód tej postawy, o którą pytacie… Myślę, że nie mamy pełnej świadomości, do czego zobowiązuje nas życie chrześcijańskie. A przecież ono nie wymaga jedynie obrony tego, cośmy darmo otrzymali, ale dzielenia się skarbami Ewangelii. I jednocześnie otwartości wobec innych. Albowiem w każdej wierze, w każdej postawie jest coś dobrego: coś, z czego można czerpać inspirację. Co nas wzbogaca. I tu wrócę do pierwszego pytania: dlaczego dialog? Jeśli chcemy poznać pełną prawdę, także tę objawioną, jesteśmy na ów dialog poniekąd skazani. Istnieją, oczywiście, warunki dialogu. Z pewnością zalicza się do nich wzajemne zaufanie. Tam gdzie nie ma zaufania, nie ma również dialogu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się