fbpx
Marzena Zdanowska luty 2013

Afrykańskie dziecko z kąpielą

Na terenach starć zbrojnych nie ma dobrych rozwiązań, bo czy należy pomagać ludności tam, gdzie wymagana jest zgoda władz reżimu albo nieprzewidywalnego dowódcy bojówek? A tam gdzie taka zgoda nie jest darmowa – czy zapłacenie za nią jest już finansowaniem jednej ze stron konfliktu?

Artykuł z numeru

Narkotyki: protezy duszy

Narkotyki: protezy duszy

Niesłabnąca popularność literatury faktu zapewnia dziś szeroki strumień historii z najdalszych zakątków świata. W tekstach przedstawiających życie ludzi z odległych państw znaleźć można również odniesienia do wpływów Zachodu na ich codzienność. Nie chodzi jedynie o trudną spuściznę kolonializmu, ale także o różne formy pomocy humanitarnej i rozwojowej, które niejednokrotnie już spotykały się z krytyką. Po dziesięcioleciach działań pomocowych padają pytania o nieprzewidziane wcześniej skutki i słuszność samej postawy, która każe wyciągać rękę do biedniejszych. Reportażyści każą nam zastanawiać się, czy dopuszczalne jest, żeby przez wsparcie humanitarne na terenach objętych walką przedłużać konflikt zbrojny. Czy należy zwiększać wydatki na walkę z AIDS, kiedy wiadomo, że prowadzi to pośrednio do niedoboru lekarzy innych specjalizacji? Czy polityka Chin, które nie użalają się nad mieszkańcami Afryki, tylko prowadzą z nimi interesy, nie jest postawą bardziej godną naśladowania niż zachodni paternalizm, który do dziś każe nam myśleć o tym kontynencie z dziwnie gorliwą troską?

Kontrowersje wśród autorów budzą niekiedy nawet tak dobrze ugruntowane założenia pracy humanitarnej jak zasada neutralności i bezstronności. Jedyne, co po przeczytaniu ich tekstów można uznać za pewnik, to przekonanie, że o działalności pomocowej już nikt nie pisze bezkrytycznie.

Iluzja neutralności

Jednym z tekstów, który wzbudził najżywsze dyskusje na temat pomocy humanitarnej – w Polsce i na świecie – jest Karawana kryzysu holenderskiej autorki Lindy Polman (wydana przez Wydawnictwo Czarne w 2011 r.). Osią książki jest dylemat, który według dziennikarki towarzyszy organizacjom humanitarnym od ich powstania – czyli od założenia Czerwonego Krzyża przez Henri Dunanta 150 lat temu i początków profesjonalnego pielęgniarstwa stworzonego przez Florence Nightingale (w roku 1860 założyła pierwszą szkołę dla pielęgniarek). Dunant i Nightingale oboje mieli za sobą doświadczenia opieki nad żołnierzami rannymi w walce i świadomość, że brakuje osób, które taką pracą umiałyby się zająć. Oboje też poświęcili wiele lat na szkolenie ludzi w tym kierunku. Jednak, według Polman, ich poglądy bardzo się różniły. Dunant był przekonany, że pomoc należy się każdemu rannemu, niezależnie od jego narodowości. Nawet jeśli nie udało się kogoś wyleczyć, należało przynajmniej zapewnić mu godną śmierć. Nieopowiadanie się po żadnej ze stron i uznanie praw każdego człowieka do opieki jest do dziś jedną z zasad ruchu humanitarnego. Nightingale, jak czytamy w książce, uważała jednak, że bezcelowe jest leczenie żołnierzy, jeśli później mają oni wrócić na front. Podczas gdy Dunant przekonywał, że pomoc każdemu rannemu żołnierzowi nie tylko jest chrześcijańską powinnością, ale też przynosi oszczędności dla państwa zobowiązanego opiekować się inwalidami wojennymi, Nightingale była zdania, że nie należy niwelować kosztów wojen, bo może to prowadzić do ich częstszego występowania. Innymi słowy, neutralność według niej nie prowadziła wcale do szerzenia pokoju. I tego właśnie próbuje dowieść Polman, przytaczając kolejne przykłady współczesnych konfliktów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się