fbpx
Józefa Hennelowa listopad 2012

Coraz bliżej albo coraz mniej

Na moim niewielkim blokowisku już drugi raz w ciągu kilku lat zdarzyło się coś, o czym naturalnie nie pisały ani gazety, ani czego nie relacjonowała telewizja. A jednak uważam to za sygnał, którego znaczenie wydaje mi się większe, niż potrafię obecnie ocenić, bo jest to dla mnie niewytłumaczalne.

Artykuł z numeru

Spór o zło

Spór o zło

1 września 2012, sobota

Refleksja autokrytyczna: jaką naiwnością było spodziewać się, że pozostając w wymiarze czasu, mogę w jakikolwiek sposób oczekiwać wyczuwalnego zbliżania się do wieczności. Wieczność nie jest przecież odmiennym rodzajem czasu, czy jego innym wymiarem, nie daje się ani wyobrazić, ani tym bardziej odliczać. „Coraz bliżej” nie może być więc zmierzone, chociaż jest głęboko prawdziwe. To jeszcze jeden przyczynek do tajemnicy niepojętości Boga, o której przypomniał Jan Paweł II podczas konsekracji sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, 17 sierpnia 2002 roku, mówiąc, że Bóg jest Panem także czasu.

Za to czas, który nie przestaje nas otaczać, pulsuje w tym roku z taką intensywnością, której chyba nikt nie spodziewał się jeszcze niewiele tygodni wcześniej. Dalej odczuwam niepotrzebność własnego spieszenia z bieżącymi komentarzami (od których zresztą roi się nieustannie), ale patrząc na wszystko co się wydarza jako na coś coraz bardziej odległego, nie potrafię, jak się okazuje, znaleźć w sobie zgody na to, aby nic już nie obchodziło. Bo także świat pomału zostawiany, na którego marginesie ciągle jeszcze się mieszczę, to jest jedyny świat, który kiedyś i mnie także powierzono jako zadanie własne. A teraz, jak się okazuje, pozostają sprawy, którym chciałoby się – a może nawet musi – towarzyszyć pytanie, co się z nimi stanie: czy zaowocują i jak? Czy przynajmniej będą rokować owocowaniem? Bo chciałoby się, nawet odchodząc, pozostawić je z uczuciem ulgi, a może nawet wdzięczności.

2 września 2012, niedziela

Największym darem tego lata było, podpisane 17 sierpnia na Zamku Królewskim w Warszawie, „Wspólne przesłanie do narodów Polski i Rosji” – zjednoczony głos polskiego Kościoła katolickiego i rosyjskiej Cerkwi prawosławnej w sprawie pojednania między narodami polskim i rosyjskim. Reakcja była wieloraka i wiele w tych głosach zdarzyło się niepojętych nieporozumień. Ale zaskoczenie, jakie stanowiło „Przesłanie”, było otwarciem nadziei dotąd niewyobrażalnej. Teraz kwestia decydująca to pytanie, czy tę nadzieję będziemy żywili i podtrzymywali my wszyscy, którzy powinniśmy to robić, bo to do nas „Przesłanie” było adresowane, a nie do samych hierarchów, ani tym bardziej nie do graczy politycznych. To pytanie musi pozostać jako najważniejsze i oby nie było bolesne.

W tych dniach przemknęła przez serwisy informacyjne niemal niezauważona wiadomość, stanowiąca niesłychanie wyrazistą ilustrację otwierających się problemów: z Moskwy do Paryża wyruszyła symboliczna konna wyprawa kozacka (w historycznych mundurach, ale bez broni) dla przypomnienia dwustulecia zwycięstwa Rosji nad Napoleonem i kolejnych etapów pokonywania jego armii. Bo tak przecież przedstawiają się fakty historyczne, w których zmienić nic nie można. Ale my, sąsiedzi, po dziś dzień śpiewamy w hymnie narodowym o Napoleonie, który nas nauczył, „jak zwyciężać mamy”. Te dwa obrazy mogą się tylko zderzyć, a nigdy pogodzić, a i to trzeba przyjąć w procesie pojednania, kiedy mamy podejmować próby zbliżania się do siebie. Słusznie Tadeusz Mazowiecki podkreśla w tekście „Potrzebujemy dobrych symboli” we wrześniowym numerze „Znaku”, że pojednanie to proces i to bardzo złożony. Ale w niczym by to nie usprawiedliwiało ani nieprawdziwej wersji, że nie ma tutaj czego jednać, ani hurraoptymizmu frazeologicznego.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się