fbpx
Janusz Poniewierski listopad 2012

Cichociemny

Antoni Pospieszalski (ur. 1912) był zaledwie o miesiąc starszy od Jerzego Turowicza. I − tak samo jak naczelny „Tygodnika Powszechnego” − parał się dziennikarstwem i pisał o sprawach wiary. Ale pisał inaczej: w sposób dużo mniej wyważony, ostrzej, balansując nierzadko na granicy ortodoksji.

Artykuł z numeru

Spór o zło

Spór o zło

W Polsce znano go słabo. Nic dziwnego, wszak był emigrantem, dziennikarzem BBC, antykomunistą – jego teksty już z tego choćby powodu okazywały się w kraju niecenzuralne. Ale istniał inny jeszcze powód jego publicystycznej nieobecności w PRL: dla „Tygodnika” był w swej krytyce Kościoła katolickiego chyba zbyt radykalny, natomiast gdzie indziej (np. w wolnomyślicielskich „Argumentach”) on sam publikować nie chciał nawet pod pseudonimem. Na szczęście istniała prasa emigracyjna: londyńskie „Wiadomości” oraz paryska „Kultura”, gdzie Pospieszalski przez wiele lat pojawiał się w wymyślonej przez Jerzego Giedroycia rubryce: „O religii bez namaszczenia”. Były też pisma angielskie, takie jak „The Tablet”, gdzie bardzo szybko się na nim poznano i – jako komentatora życia Kościoła – doceniono.

O jego wojennych losach można by nakręcić film sensacyjny: ranny w bitwie nad Bzurą, trafił do obozu jenieckiego, skąd uciekł, przedostał się na zachód i wstąpił do brygady spadochronowej gen. Sosabowskiego. Następnie służył w SOE, brytyjskiej tajnej agencji rządowej, której zadaniem było m.in. wspomaganie ruchu oporu w państwach okupowanych – szkolił też polskich cichociemnych. W 1944 r. wziął udział w operacji Freston: wraz z kilkoma Brytyjczykami zrzucono go (jako tłumacza i radiotelegrafistę) na wschodnie tereny Polski; po trzech tygodniach wszyscy członkowie misji trafili w ręce Sowietów, cudem tylko unikając rozstrzelania. Pospieszalski – wzięty przez Rosjan za Anglika − wylądował na Łubiance, wolność zaś odzyskał dzięki zabiegom dyplomatycznym Brytyjczyków. Następnie przez Teheran i Kair z powrotem znalazł się w Londynie. Po wojnie pracował jako nauczyciel gimnazjalny (w szkole dla byłych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych), a w roku 1952 rozpoczął pracę w BBC i dotrwał tam aż do emerytury w 1975 r.

Nawet wtedy jednak pozostał „spadochroniarzem”, którego głos i opinie, niczym tajna broń, przedzierały się do Polaków pomimo zagłuszarek i żelaznej kurtyny. Był bowiem rzecznikiem wolności: słowa i przekonań, występującym przeciwko wszelkiego rodzaju autorytaryzmom. Od pewnego czasu stał się także obrońcą wolności myślenia w Kościele.

Właściwie dopiero na emigracji jego refleksja na temat Kościoła i chrześcijaństwa ewoluowała w sposób tak radykalny, że − po jakiejś firmowanej przezeń audycji na tematy religijne − jeden ze słuchaczy zdecydował się napisać list do Sekcji Polskiej BBC: „Taki z pana Pospieszalskiego katolik jak z koziej dupy trąba”. Możliwe, że on sam słowa te potraktował jak komplement. Bo jedno jest pewne: jeśli katolicyzm miałby łączyć się z bezmyślnością, fanatyzmem, antysemityzmem czy lekceważeniem innych wyznań chrześcijańskich, to on katolikiem wolałby nie być.

Na szczęście tak radykalnych wyborów dokonywać nie musiał. Znał bowiem również zupełnie inną twarz Kościoła: ujawniła się ona zwłaszcza na II Soborze Watykańskim, w którym − jako korespondentowi BBC (nie tylko Sekcji Polskiej, ale i centrali brytyjskiej) − dane mu było uczestniczyć.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się