fbpx
Józefa Hennelowa wrzesień 2012

Coraz bliżej albo coraz mniej

Tracę chęć oglądania programów telewizyjnych, które do niedawna wydawały mi się nawiązaniem kontaktu, urzeczywistnioną obecnością kogoś, kto zapobiega samotności. Kto naprawdę mówi, teraz, niemal wprost do mnie, bo o sprawach, które akurat się dzieją i mnie też obchodzą. Już nie.

Artykuł z numeru

Jak przekłady zmieniają Biblię?

Jak przekłady zmieniają Biblię?

9 czerwca 2012

Chciałabym zatytułować te zapiski, ilekolwiek ich jeszcze powstanie, Coraz bliżej albo Coraz mniej. Co wybrać? Rozliczanie się z życia, czy oczekiwanie na to, co naprawdę ważne? Czy to, że koniec życia coraz bliższy, czy to, że czasu zostaje coraz mniej, a to on jest zadaniem, od którego nie ma ani wymówki ani usprawiedliwienia.

Nie będę teraz rozstrzygać, to pewnie zdecyduje się samo. Bardzo dawno temu, chyba jeszcze przed wojną, uświadomiłam sobie, że nic nie jest ważniejsze niż to, co robię właśnie teraz. Setki razy uznałam tę konstatację za banalną, ale nigdy nie zdołałam jej zapomnieć. Bo to jest prawda, która nigdy się nie zmieni. Choć ciągle jeszcze nie wiem, czy pomocna.

Ranek niebieski i słoneczny, jak już od wielu dni.

14 czerwca 2012

A może w tamtym moim odkryciu ważne jest tylko słowo „teraz”? To, co ma je wypełnić, nie musi być najważniejsze, choćbym ja tak uznała. Może przecież się nie udać, może być omyłką, może zostać przerwane przez Tego, który nam czas przydziela. Byle nie ulec złudzeniu, że ważniejsze jest „przedtem” albo „potem”, bo przecież ani nad jednym, ani nad drugim nie panuję. Kiedy w „teraz” wkracza przeszłość, pełno w niej ocen i resentymentów, a one wcale nie muszą być sprawiedliwe. Kiedy wkracza „potem”, czyli to, co jeszcze nie istnieje, nadzieje tym bardziej mogą zawieść. Tylko „teraz” mam naprawdę do oddania.

20 lipca 2012

Tracę chęć oglądania programów telewizyjnych, które do niedawna wydawały mi się nawiązaniem kontaktu, urzeczywistnioną obecnością kogoś, kto zapobiega samotności. Kto naprawdę mówi, teraz, niemal wprost do mnie, bo o sprawach, które akurat się dzieją i mnie też obchodzą. Już nie. Mija kwadrans czy dziesięć minut z godzinnego programu, a ja naciskam wyłącznik. Zniechęca zwłaszcza ta pewność siebie „gospodarza” czy gościa ekranu, że on w ogóle ma prawo do takiego ostentacyjnego manifestowania opinii. Przecież to uzurpacja. Świat medialny jawi mi się jako coraz bardziej umowny. Choć już się rozrósł do rozmiarów kosmosu…

W jednym z tygodników opinii poruszający materiał o ratowaniu „rzeczy niepotrzebnych”. Bo niepotrzebność to wyzwanie, które wzbiera. Jak chmura, jak kataklizm. Tak, niepotrzebny jest stary sprzęt, bo wynaleziono lepszy. Tak, niepotrzebne są książki, bo mamy Internet, a radio i telewizja wytężają wszystkie siły, żeby być niezastąpione. To sięga jednak bez porównania głębiej. Dopiero co rozmawiałam z kimś, kto opowiadał, że w domu jego syna nie ma żadnej fotografii rodzinnej, a wnuki (wiek studencki) wyrastają w przekonaniu, że pamiątki to tylko kłopotliwy chłam nikomu nieprzydatny, więc trzeba się strzec ich zbierania. Myślę, że oni nie są wyjątkiem, wręcz przeciwnie. Boję się, że już niebawem będziemy się na próżno rozglądać za niejednym śladem naszej przeszłości. Czy to przemawia na rzecz „coraz bliżej”, a więc obojętności, czy jednak to jeden z tych obowiązków, których nie wolno nam się zrzec? A zupełnie osobne pytanie, do którego będę chciała wrócić (może niejeden raz), brzmi: co robić ze słowami ludzi, ludzi niepotrzebnych…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się