fbpx
(fot. Bronisław Komorowski, CC BY 2.0 via Wikimedia Commons)
z Władysławem Bartoszewskim rozmawia Marta Duch-Dyngosz kwiecień 2012

Taka jest kondycja ludzka

Nie ma jednego wzorca zachowania człowieka, który musi żyć w ciągłym zagrożeniu. Moim zdaniem dobrze, że dzisiaj mamy krytyczny stosunek do przeszłości. Jak powiedział mój przyjaciel Antoni Słonimski: „jak już zupełnie nie wiesz, co masz powiedzieć, powiedz prawdę”. Prawda jest bardzo złożona. Nie jest czarno-biała.

Artykuł z numeru

Medycyna wygrywa z naturą

Medycyna wygrywa z naturą

Czytaj także

Henryk Woźniakowski

Człowiek najwyższej próby

Marta Duch-Dyngosz: Mimo że II wojna światowa jest już zamkniętym rozdziałem historii, dziś wciąż toczą się dyskusje o czasach okupacji w Polsce. Co Pan Minister o nich sądzi?

Władysław Bartoszewski: Dzisiaj świat zupełnie nie rozumie warunków okupacji w Polsce, które były inne niż we Francji, Belgii czy Holandii, gdzie nikomu nie przyszło do głowy zamykać gimnazjów, uniwersytetów, gazet. U nas sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej, tępienie inteligencji polskiej wyprzedziło getta – mordowanie elit intelektualnych na Pomorzu, w Wielkopolsce, na Śląsku. Okupacja zaczęła się od egzekucji księży, nauczycieli, działaczy politycznych, społecznych, radnych – Polaków. W skali europejskiej czy światowej tragedia Żydów przysłoniła jednak tę stratę i wymogła na wszystkich postawienie pytania o to, jak pomagano Żydom.

Trzeba powiedzieć, że ani sami Żydzi, ani dobrej woli chrześcijanie nie zdawali sobie sprawy, że Niemcy mogą zaplanować Zagładę całego narodu. Gdy 26 marca 1942 r. do Oświęcimia przyjechały pierwsze transporty żydowskie (kobiety ze Słowacji), w obozie przebywało już ok. 20 tys. polskiej inteligencji nieżydowskiej. Mieliśmy więc inną hierarchię wyobrażeń o losach wojny. Okazało się, że wszyscy byliśmy naiwni – Żydzi, Amerykanie i Anglicy też, nawet ze swoimi agencjami wywiadowczymi. Jan Karski, którego zresztą znałem i z którym rozmawiałem przed jego wyjazdem z Polski w październiku 1942 r., pojechał przecież złożyć raport naszym zachodnim sprzymierzeńcom. W momencie, gdy zaczęła się Zagłada, nikt mu nie chciał wierzyć. Dziś są to znane sprawy. Nie można jednak ahistorycznie stwierdzić, że ludzie powinni już wtedy wszystko wiedzieć.

Oczywiście, dopuszczanie się wyzysku, udział w rabunkach czy szantażach, czego najczęstszym motywem była podła chciwość, trzeba kwalifikować jako normalną zbrodnię kryminalną. W każdym społeczeństwie są zbrodniarze. Nie twierdzę, że mnie to nie boli, bo wolałbym, żeby w Polsce tego typu zachowań nie było. Gdy jednak kilka lat temu miała miejsce straszna katastrofa – powódź przy ujściu Missisipi w Nowym Orleanie, to przecież Stany Zjednoczone, wzór demokracji, wydały policji nakaz strzelania bez ostrzeżenia do ludzi, którzy poruszają się po zalanym terenie, bo szabrowali opuszczone domy i sklepy. Amerykanie Amerykanów rabowali w nieszczęściu. Taka jest kondycja ludzka. Niestety, nie można o tym zapominać. Naiwnością jest przedstawianie historii w czarno-białych barwach i twierdzenie, że Polacy byli wspaniali. Proszę zwrócić uwagę, że w książce, którą opracowałem w latach 60. z Zofią Lewinówną Ten jest z ojczyzny mojej (wyd. I Znak, 1967; wyd. II Znak, 1969; wyd. III Świat Książki, 2007) poświęconą tym, którzy pomagali Żydom w czasie wojny, podaję relacje wielu ludzi, którzy uciekali przed oprawcami i złymi sąsiadami. Ale jednocześnie znaleźli się na ich drodze i ci, którzy pomogli im przeżyć. Nie cenzuruję tych historii. W aneksie do książki są dokumenty potwierdzające szantaże, wykonywanie wyroków śmierci na Polakach przez podziemie. To niby za co?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się