fbpx
Clare Cavanagh styczeń 2012

Wiek Miłosza

Napisana przez Andrzeja Franaszka biografia Czesława Miłosza przypomina opowieść inicjacyjną, której bohater zgłębia wszystkie tajemnice XX stulecia. O talencie autora świadczy fakt, że lektura jedynie zaostrza nasz apetyt.

Artykuł z numeru

Kościół. Lewica. Dialog

Kościół. Lewica. Dialog

Mój wiek, widniejący na stronie tytułowej monumentalnego tomu wspomnień Aleksandra Wata, mógłby równie dobrze posłużyć za tytuł opowieści o życiu jego współautora. W każdym razie na taki trop naprowadza nas sam Czesław Miłosz. Zwłaszcza w późnych pismach poety aż roi się od wyrażeń „mój wiek”, ,,moja epoka”, „moja era” czy „moje stulecie”.

Jak zauważyło już wcześniej wielu krytyków, a teraz wnikliwie w swojej wspaniałej opowieści wykazał Andrzej Franaszek, Miłosza już od wczesnych lat pochłaniała kwestia „przeznaczenia” i jego ścieżek historii jego wieku. A trwanie tego wieku, jak mniemał, nie zamknęło się jedynie w niezwykłych 93 latach kalendarzowych, które jemu samemu dane było przeżyć. (Tak jakby to było mało! Iloma blisko stuletnimi pisarzami może się poszczycić tradycja Zachodu? Bertrandem Russellem? Sofoklesem?).

Wiek ów był, jak mawiają Francuzi, longue durée. W rozmowie z Aleksandrem Fiutem Miłosz podkreśla, że rozpoczął się on nie w roku 1911, lecz już w „XVII wieku” w mało znanym zakątku ówczesnego rosyjskiego imperium, a zakończył dopiero ponad dekadę po upadku jego politycznego spadkobiercy, Związku Sowieckiego.

„Kto to jest poeta?“- pyta Tomasz Mann i z miejsca sam sobie odpowiada: „Ten, którego życie jest symboliczne”. Miłosz bardzo wcześnie wziął sobie ten pogląd do serca. Franaszek pisze, że „z biografii Miłosza [można zaczerpnąć] opowieść inicjacyjną, której bohater zgłębia wszystkie tajemnice XX stulecia”. Autor w tym stopniu pochłonięty opowiadaniem wciąż na nowo swojego życia jako symbolu epoki zdać się może marzeniem każdego biografa. Częściej jednak, jak doskonale wiadomo, okazuje się jego koszmarem.

Oszczędna przejrzystość

Miłosz nie przestał pisać aż do śmierci, a nawet później: jego pośmiertna produktywność o rumieniec wstydu przyprawiłaby niejednego pisarza. Większość z tego, co opisuje w późniejszych latach swego życia, istnieje, jak sam nieraz ubolewa, jedynie w jego wyobraźni. Nie będę tu streszczać życiorysu Miłosza, któremu Franaszek poświęca 755 stron tekstu i kolejne 150 stron niejednokrotnie pasjonujących przypisów. (Nieczęsto mówię coś podobnego. Szczególnie wysoko cenię sobie spis samochodów rodziny Miłosza wymienionych na stronach 870-871).

O talencie biograficznym Franaszka dobitnie niech jednak świadczy fakt, że jego opowieść jedynie zaostrza nasz apetyt. Zarówno tekst właściwy, jak i przypisy napomykają o wielu wątkach, które autor wyśledził w drodze wzorcowo przeprowadzonych badań, a których jest zbyt dużo, by mogły się pomieścić w jednym tylko tomie, nawet najbardziej obszernym. Książka waży, według moich szacunków, prawie dwa kilogramy. Trudno ją podnieść; jeszcze trudniej ją jednak odłożyć.

Dlaczego tak się dzieje? Przede wszystkim styl Franaszka to wzór oszczędnej przejrzystości: autor nie obnosi się niepotrzebnie ze swoją erudycją. Solidna praca naukowa i archiwalna, która czyni jego opowieść tak przekonującą, pozwala mu jednak nader udanie poruszyć wiele kontrowersji, które kształtowały życie Miłosza i nie ucichły nawet po jego śmierci.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się