fbpx
Jan Prokop grudzień 2011

Polskość po resecie

Dla tej łatwości ześlizgu w pseudoreligijny fanatyzm potrzebne nam uzwyczajnienie, sekularyzacja patriotyzmu. Wyraźne oddzielenie tego, co Boskie, od tego, co cesarskie. Pan Bóg jest zazdrosny, nie wzywajmy Jego Imienia nadaremno, nie mieszajmy Go z ojczyzną, nie wciągajmy zbyt natarczywie do naszych interesów.

Artykuł z numeru

Homoseksualista idzie do nieba

Homoseksualista idzie do nieba

Niemcy kiedyś lubili śpiewać Deutschland, Deutschland über alles, über alles in der Welt. U nas poczucie własnej wartości wyrażało się w (tetmajerowskiej) raczej prostackiej   rymowance wolę polskie g… w polu, niż fiołki w Neapolu. Widocznie megalomania wchodzi w skład każdej narodowej tożsamości. Gorzej, jeśli do wychowywania tej tożsamości zabierze się paranoik węszący wszędzie zagrożenia i spiski. Ziemia nie jest rajem, pełno tam szaleńców, ale histeryczna podejrzliwość bywa bardzo złym doradcą. Niestety, media to lubią, więc piszący musi pokazywać, że jest szczwanym lisem, nie nabierze się na piękne słówka, zawsze wytropi trupa w szafie.

Taki zgryz nie sprzyja jednak budowaniu międzyludzkiego zaufania. A bez tego zaufania wszyscy szybko zdechniemy w opancerzonych bunkrach. Dlatego moją opowieść  poprowadzę w staroświeckiej konwencji, głosząc jak być powinno, choć nie jest. Ktoś przypomni, że tak się sześciolatkom opowiadało bajki z morałem. Ale może ja naprawdę wierzę, że krasnoludki są na świecie…

***

Z końcem PRL pojawia się coraz częściej temat tożsamości narodowej, nie tylko w publikacjach poza cenzurą, ale i w obszarze kontrolowanym przez władze komunistyczne, gdyż nawet partia czuje, że leninizm jako doktryna zbawienia jest zużytym śmieciem, już przez nikogo niebranym serio. Najwcześniej pojmuje to grupa Moczara i chętnie (Załuski) sięga do frazeologii patriotycznej: PRL w ten sposób staje się dziedzicem nie tylko „postępowych” (tj. zręcznie wyselekcjonowanych) polskich tradycji „narodowo wyzwoleńczych”, czyli zręcznie przechwyconych XIX-wiecznych powstań, ale i (poniekąd) walk partyzanckich w II wojnie. Nawet i AK jakby znajdowała półgębkiem wybaczenie w oczach ZBOWID-u (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację).

Zamiast leninowskiego newspeaku mamy więc odwołania do militarnych sukcesów przeszłości: w 1983 Jaruzelski zorganizuje na Błoniach krakowskich masową imprezę w rocznicę odsieczy wiedeńskiej (sic!), kradnąc niejako karabelę Sobieskiemu, by nią pomachawszy, pokazać, że nie tylko Jan Paweł II potrafi gromadzić  tłumy. Takie przewerbowania, choć znane już od czasów dywizji „kościuszkowskiej” (zwycięzca spod Racławic jako emblemat posłuszeństwa Stalinowi), rozmnożą się lawinowo. Nawet przyjaźń z Sowietami to już nie tyle alians ideologii, ile raczej coś w rodzaju Realpolitik, mądrości elit (towarzyszu,… wicie, rozumicie), które prowadzą naród bezpieczną drogą sojuszu z potężnym sąsiadem, oczywiście niemającym nic wspólnego z dawnym, ohydnym caratem.

Takie chytrości nie są jednak głównym powodem eksplozji narodowej. W 1979, a więc po wyborze papieża, jechałem samochodem z Krakowa do Częstochowy w okresie procesji Bożego Ciała i pamiętam po małych miasteczkach nagłą mobilizację religijno-patriotycznej tożsamości. Na ścianach wszystkich ozdobionych domów na trasie, z rzucającym się w oczy wyjątkiem komisariatów policji i siedzib komitetów partyjnych. Był to spontaniczny, jak na tamte czasy, chyba pierwszy tak otwarty i tak masowy, akt odwagi cywilnej szarego obywatela. Polski wariant, słynnego We the people (My naród) z amerykańskiej Declaration of Independence?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się