fbpx
Tomáš Halík kwiecień 2011

Na początku było wezwanie

Chrześcijaństwo, tak jak je rozumiem, jest przede wszystkim „religią paradoksu”. Jest to wiara, w której centrum stoi krzyż i która nawet w obliczu radości ze zmartwychwstania nie zapomina o Jezusowym okrzyku „Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”.

Artykuł z numeru

Zmierzch religii smoleńskiej?

W pierwszych wersetach Prologu Ewangelii świętego Jana – tekstu, który zasługuje na nieustanne czytanie, rozważanie, tłumaczenie, interpretowanie i komentowanie – znajduję całe swoje Credo, wyznanie swojej wiary. Faust Goethego tłumaczy zdanie „Na początku było Słowo” w duchu epoki nowożytnej: „Na początku był czyn”. Po długim zastanowieniu proponuję dziś jeszcze inny przekład: Na początku było wezwanie.

„Na początku było wezwanie. Tym wezwaniem był sam Bóg”. I wtedy zostały wypowiedziane dwie niezmiernie ważne rzeczy: Bóg sam jest nieprzeniknioną tajemnicą: Boga nikt nigdy nie widział. A jednak: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”. To znaczy: Bożym Słowem jest teraz „ciało”, to, co ludzkie – a więc człowieczeństwo jest teraz i na zawsze tym, przez co wezwanie staje się zrozumiałe.

Kiedy czytamy o człowieczeństwie, czytamy o Bogu. Ewangelia mówi nam, że poprzez człowieczeństwo Jezusa z Nazaretu możemy się uczyć rozumieć nie tylko tajemnicę człowieczeństwa jako człowieczeństwa, ale tajemnicę samego Boga, ponieważ „ciała” od „Słowa” już się nie da oddzielić.

* * *

Wiara, tak jak ją pojmuję, jest zdolnością do postrzegania rzeczywistości jako wezwania: próbą słuchania, nauką zrozumienia, gotowością do udzielenia odpowiedzi. Jestem przekonany, że to w ogóle najcenniejsza (a równocześnie najciekawsza, najbardziej atrakcyjna) możliwość, jaką oferuje człowieczeństwo: przeżywanie swojego życia jako dialogu, w ciągłym nasłuchiwaniu i odpowiadaniu, przeżywanie życia uważnie i odpowiedzialnie. Przypuszczam, że każdy człowiek (także ponad granicami wyznań i tradycji) jest zasadniczo zdolny do takiego sposobu życia. Jeśli mogę sobie pozwolić na odrobinę patosu, powiedziałbym, że przeżywanie swojego życia w taki właśnie sposób, realizowanie takiej możliwości, oznacza urzeczywistnienie najgłębszego sensu człowieczeństwa.

Wiara i niewiara (ewentualnie różne wersje wiary) nie są dla mnie przede wszystkim zbiorami przekonań w kwestiach metafizycznych, lecz rudymentarnymi postawami wobec życia, przeżywanymi sytuacjami łącznie z naszym rozumieniem tychże sytuacji. Nie mieć wiary lub ją utracić znaczy dla mnie nie mieć zdolności i woli postrzegania życia jako dialogu lub tę zdolność i wolę utracić.

Koncentruję się bardziej na sposobie wiary niż na treści wiary, bardziej interesuje mnie, jak człowiek wierzy, niż w co wierzy. Psychologowie religii stawiają sobie pytanie, czy w różnych systemach wiary (beliefs) może się pojawiać podobny typ wiary (faith). Wydaje się to – zwłaszcza dzisiaj, w epoce „przenikania się światów” i wzajemnego oddziaływania na siebie różnych religii – wysoce prawdopodobne.

Za nie mniej interesujący uważam jednak fakt, że w ramach tych samych systemów religijnych pojawiły się i pojawiają bardzo różne sposoby wiary. I chociaż ludzie w różnych środowiskach i różnych czasach (nie tylko w przeszłości, ale i dziś, i to w jednym środowisku, na przykład w jednym kościele) recytowali i recytują tymi samymi słowami swoje wyznanie wiary (to, w co wierzą), to sposób, w jaki wierzyli czy wierzą, może być bardzo różny. Kiedy dwóch ludzi w tej samej kościelnej ławce mówi „Wierzę w jednego Boga”, to wcale nie mamy gwarancji, że wymawiając owo zdanie, jeden i drugi mają na myśli rzeczywiście to samo; ich wewnętrzne światy, ich pojmowanie i przeżywanie wiary mogą być od siebie odległe o wiele kilometrów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się