fbpx
Szymon Wróbel kwiecień 2011

Kto się boi liberalnej religii obywatelskiej?

Czy w świecie współczesnym istnieje możliwość powrotu do religii obywatelskiej, służącej państwu, a nie będącej z nim w konflikcie? Od tak rozumianej religii liberałowie mogliby się czegoś nauczyć, na przykład współistnienia celów liberalnych z celami religijnymi.

Artykuł z numeru

Zmierzch religii smoleńskiej?

Żyjemy dziś w epoce lęków – lęku przed liberalizmem, przed aktywnym społeczeństwem, wreszcie – lęku przed obywatelską formułą polskości. Boimy się liberalnej ideologii przerastającej wyobraźnię pojedynczego człowieka i skojarzonej z najbardziej znienawidzonymi reformami. Nasz strach jest lękiem przed liberalnym światem wolnego przepływu kapitału, nierównością ekonomiczną i reformami uchwalanymi w imię honorowania celów ekonomicznych, a nie walki o społeczną sprawiedliwość. Ten lęk prowadzi w końcu do populizmu, który sięga do innych niż liberalna tradycji.

Jesteśmy dziś też świadkami kryzysu liberalizmu, zwłaszcza tego dominującego w Polsce w okresie ustrojowej transformacji. Jego charakterystyczną cechą była bezwzględna dominacja liberalnych elit, uzupełnionych częścią dawnej komunistycznej nomenklatury. Elity te wprowadziły demokratyczne reformy i zbudowały wolnorynkowy ład. Przy okazji zaś lansowały bezalternatywną wizję przyszłości, która gwarantowała im hegemonię. Przeciw temu brakowi alternatywy zbuntowali się populiści[1], a ich bunt na zawsze zmienił charakter liberalnej demokracji w tej części świata. Problem polega bowiem na tym, że przedstawiając swój program nie tylko jako „dobry”, ale także „konieczny”, liberalne elity nie pokazały społeczeństwom akceptowalnych sposobów wyrażania niezadowolenia. Nie pozostawiły im żadnego wyboru. Okres transformacji cechowała nadmierna kontrola elit nad procesem politycznym i strach przed umasowieniem polityki. Ten strach dziś przybrał namacalne oblicze i to on doprowadził do ustanowienia w naszym kraju tylko i zaledwie liberalizmu strachu, uniemożliwił zaś ustanowienie liberalizmu odwagi.

Przypomnijmy, liberalizm strachu ma przede wszystkich charakter defensywny i zmierza do odpolitycznienia świata obywatelskiego, a nawet w jakimś sensie bierze się z lęku przed polityką w ogóle. Polityka to sprawne administrowanie sprawami publicznymi, a zatem rządy ekspertów, nieistotne dla człowieka szukającego spełnienia w przestrzeni prywatnej. Między obywatelem a rządem ustanawiany jest milczący pakt, w ramach którego rząd będzie dbał o bezpieczeństwo, warunki dobrobytu i wolność od polityki, a obywatel nie będzie zgłaszał roszczeń do polityki i swą pasywną postawą zapewni logiczny bieg spraw publicznych, to jest racjonalne rządzenie rzeczpospolitą. Jak długo ten pakt jest respektowany przez obie strony, tak długo obywatel ma święty spokój, a rząd może suwerennie administrować. Aktywność obywatelska jest tu w zasadzie widziana jako przeszkoda, a nie pomoc w dobrym rządzeniu.

Liberalizm odwagi natomiast jest wyrazem aktywnego obywatelstwa i walki o wpływ na losy wspólnoty, do której się przynależy. W tym też sensie liberalizm odwagi jest wyrazem upolitycznienia życia obywatelskiego. Obywatel to ktoś, kto ma wpływ na realne decyzje rządzących lub na osobowy skład podejmujących te decyzje. Jego wolność nie realizuje się w domu za sprawą kultywowania osobistych zainteresowań, ale bierze się z aktywnego uczestniczenia w praktyce rządzenia poprzez działanie i mówienie w przestrzeni publicznej do innych obywateli. W wersji skrajnej w tym wariancie nie ma szczęśliwego życia poza życiem dla polityki i w polityce, czyli kierowania wspólnotą i decydowania o kierunku jej dalszego rozwoju. Człowiek poza polityką jest człowiekiem nieszczęśliwym i ubezwłasnowolnionym.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się