fbpx
Wojciech Bonowicz styczeń 2011

Václav Havel i Bobby

Co jakiś czas musi się pojawić taki głos. Głos, który przypomni, „że naszą cywilizację czeka katastrofa, jeśli współczesna ludzkość się nie opamięta” i nie zacznie zwalczać własnej krótkowzroczności i pychy, „które tak głęboko zakorzeniły się w naszych myślach i działaniach”.

Artykuł z numeru

Kapitał społeczny. Od zaufania do zaangażowania

Tym razem był to głos Václava Havla. 10 października, otwierając w Pradze konferencję „Świat, w którym żyjemy”, były prezydent Czech mówił o zmianach, jakie zachodzą w otaczającym nas świecie. „Jak to w ogóle możliwe – pytał – że człowiek tak nierozumnie obchodzi się nie tylko z otaczającą go przyrodą, ale też z samą planetą, którą przyszło mu zamieszkiwać?”

Zdaniem Havla żyjemy obecnie „w pierwszej cywilizacji ateistycznej, czyli w cywilizacji, która utraciła związek z nieskończonością i wiecznością. Dlatego przeważa w niej zawsze korzyść krótkotrwała nad długotrwałą”. Najniebezpieczniejszym rysem tej cywilizacji jest pycha: „Pycha kogoś, kogo sama logika jego bogactwa prowadzi do tego, żeby przestał szanować dzieła natury i naszych przodków, żeby (…) miał dla nich respekt najwyżej jako dla dalszych możliwych źródeł zysku”. Stąd rodzi się kult wymiernego zysku i namacalnych korzyści, który nie pozwala nam dostrzec samobójczych konsekwencji naszych decyzji.

Mówiąc o „cywilizacji ateistycznej”, Havel ma na myśli szczególny rodzaj ateizmu, który dotyczy nie Boga i spraw wiary, ale naszego stosunku do świata. „Ateistami” w tym sensie są także ludzie, którzy do wiary w Boga się przyznają, a nawet żyją wedle reguł podyktowanych przez taką czy inną religię. Celowo używam tu słowa „podyktowanych”; chodzi bowiem o sytuację, w której religia jest czymś w istocie nieprzeżytym, niezintegrowanym, a co za tym idzie – jej reguły nie są zobowiązujące, nie kształtują postaw, nie rozgrzewają sumień. „Ateizm”, o którym myśli Havel, to wizja życia bez długiej perspektywy, życia, które kończy się za najbliższym zakrętem. Odpowiadam tylko za ten odcinek drogi, który do zakrętu prowadzi; z jakąkolwiek prędkością w ów zakręt wejdę, nie moja to rzecz, co stanie się dalej.

Nie jest prawdą, że nasz świat zostanie zniszczony szybko. Jeśli nie dojdzie do ogólnoświatowej wojny, zagłada nie będzie nagła. Niszczyć można bardzo długo. I żadna kara nie dosięgnie tych, którzy są odpowiedzialni. Oto fundament dzisiejszego „ateizmu”.

Uświadomiła mi to przed kilku laty rozmowa z pewnym amerykańskim przedsiębiorcą – nazwijmy go Bobby. Bobby zajmował się karczowaniem lasów, żeby na ich miejscu budować wesołe miasteczka. Twierdził, że spotyka go sama niewdzięczność: daje ludziom rozrywkę i miejsca pracy, a tymczasem władze różnych szczebli nieustannie mnożą przeszkody. Wedle Bobby’ego człowiek nie ma w stosunku do natury żadnych zobowiązań; od początku dziejów korzystał z niej i ma prawo nadal korzystać, kierując się przy tym własnym interesem. Nie powinno się stawiać tamy ludzkiej aktywności; istotą wolnego rynku jest „nie przeszkadzać ludziom działać”.

Różne władze ciągle w czymś Bobby’emu przeszkadzały. Mimo to udało mu się dorobić niezłych pieniędzy, latał prywatnym samolotem, chciał mnie nawet zabrać na przejażdżkę, żebym sam ocenił, czy szkody, jakie mógłby wyrządzić, byłyby naprawdę tak duże. Kiedy go zapytałem, dlaczego nie spróbuje ulokować wesołego miasteczka na terenie już zniszczonym, zajmowanym np. przez nieczynne magazyny czy zbankrutowane zakłady, machnął ręką: „Dobrze, żeby w sąsiedztwie był las, a nie pustkowie”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się