fbpx
Damian Leszczyński czerwiec 2010

Między Bogiem a cesarzem

Uważa się często, że jedną ze specyficznych cech kultury zachodniej jest oddzielenie tego, co boskie, od tego, co cesarskie – transcendencji i celów ostatecznych od życia doczesnego i celów doraźnych. Ta z gruntu chrześcijańska idea względnej separacji dwóch porządków oznacza między innymi, że Boga nie uważa się za bezpośrednią przyczynę politycznych działań, a władcom nie przypisuje się cech boskich.

Artykuł z numeru

Mistyka nadwiślańska

Oczywiście owa granica między boskim a cesarskim nigdy nie była trwała i historia świata zachodniego pokazuje, że oba porządki często się przenikały, co wynikało z dwóch przeciwstawnych tendencji. Pierwsza wskazywała na dążenie do wcielenia porządku boskiego w świat polityczny – a więc, w pewnym sensie, zredukowanie polityki do religii, jak sugerowały niektóre radykalne odłamy protestantyzmu – druga zaś chciała, aby religię zastąpić polityką czy też nadać jej charakter religii. Mimo odmiennych motywacji i sposobów realizacji obu projektów – pierwszy bowiem ma charakter teistyczny, drugi raczej ateistyczny – w obu wypadkach rezultat był podobny. Dochodziło do tego, co Eric Voegelin nazywał „immanentyzacją eschatonu”, a co należy rozumieć jako przekonanie, że cele ostateczne człowieka i świata można zrealizować za pomocą środków politycznych. Takie zjawisko wpisywania religijnej eschatologii w wymiar polityczny i doczesny, a zarazem traktowania polityki w kategoriach eschatologicznych, można określić – za Josephem Ratzingerem – mianem politycznej eschatologii.

W tradycji Zachodu przez długi czas dominowała pierwsza ze wspomnianych wyżej tendencji, zwłaszcza w średniowieczu, gdy ideałem była christianitas, rodzaj chrześcijańskiej utopii politycznej. Jednak w miarę słabnięcia pozycji chrześcijaństwa – począwszy od jego rozbicia w dobie reformacji, poprzez Oświecenie, aż po rewolucję francuską i czasy modernizmu – coraz większe znaczenie zyskiwał drugi nurt, a więc próba deifikacji czy sakralizacji porządku politycznego. Jednym z przejawów tego procesu jest zjawisko religii obywatelskiej i to właśnie ono – zwłaszcza w swojej amerykańskiej odmianie – stanowi przedmiot analizy Stanisława Burdzieja w pracy Religia obywatelska w Stanach Zjednoczonych.

Od razu należy zaznaczyć, że pojęcie religii obywatelskiej jest wieloznaczne – autor wskazuje na różne sposoby jego rozumienia, obejmujące między innymi ludową religijność, religijny nacjonalizm, wiarę w demokrację (a więc rodzaj demolatrii), obywatelską pobożność w duchu protestantyzmu czy religię narodową; możliwe są także ujęcia religii obywatelskiej z punktu widzenia politycznych ideologii – liberalizmu, konserwatyzmu czy socjalizmu (komunizmu). Religia obywatelska wydaje się przy tym czymś pośrednim między typową polityczną ideologią czy światopoglądem a teologią polityczną w rozumieniu Carla Schmitta: z jednej strony sięga po wątki czy schematy religijne (a więc transcendentne), z drugiej jednak ma charakter empiryczny czy praktyczny, urzeczywistnia się bowiem w konkretnych działaniach społecznych. Teoretycznych źródeł nowoczesnej formy tego zjawiska należałoby szukać w dziełach Jana Jakuba Rousseau, a praktycznych – w świeckich kultach rewolucji francuskiej i dziewiętnastowiecznych utopii, choć oczywiście sam pomysł wykorzystywania religii do celów politycznych jest znacznie starszy i znajdujemy go choćby w pierwotnej żydowskiej monolatrii czy Państwie Platona.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się