fbpx
Halina Bortnowska kwiecień 2010

***

Krzyż ma swoje korzenie w naszym cierpieniu. Krzyż skłania nas do refleksji nad naszą tożsamością. Jeśli moja tożsamość jest tożsamością ofiary, nie staję się automatycznie osobą świętą.

Artykuł z numeru

Polska i Rosja. Czy możliwy jest koniec „zimnej wojny”?

Wśród pomników aż po wielokropek

Nim zapadną się w ziemię – pomniki zawsze stoją na wietrze. Muszą opierać się wiatrom, aby ich nie wyrzeźbiły inaczej, niż zostały ukształtowane przez artystów.

Między pomnikiem a tym, co on upamiętnia – jak między znakiem a znaczeniem – trwa cichy pojedynek. Rzecz w tym, że nieraz zapamiętujemy pomnik sam w sobie, odmawiając drogi ku temu, co upamiętnia (oznacza). Anektuję pomnik jako wiążący się dla mnie z pewną chwilą mojego życia. Na przykład mały posąg przedstawiający Marię Curie-Skłodowską na skwerze przed Instytutem zwanym kiedyś „radowym”, przy Wawelskiej. Tu, w latach wojny, ostrożnie składałyśmy swoje patriotyczne kwiatki. Umówiłyśmy się, że ta postać – choć wiedziałyśmy, kogo przedstawia – dla nas będzie Polską. Właściwie dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że właśnie tak czując, kładłyśmy na stopniach pomnika pierwszy wiosenny wianek z mleczów.

Na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Berlinie Wschodnim odwiedziłam stojącą na wzgórku u szczytu ogromnych schodów małą rotundę. Wewnątrz była prawosławna w stylu jakby kapliczka „Matki-Rusi” w otoczeniu żołnierskich postaci tworzących krąg apostołów. Zastanawiałam się, kto i czy szczerze coś tu wyraził dla swoich, może i dla siebie. Dla mnie był to pomnik prawosławnej duszy, nieśmiertelnej w pożarach komuny i wojny.

*

Nie wypada składać tu hołdu ofiarom, póki na tym głazie brak wyrazistego cienia prawdy.

Pomnik zakneblowany. Taki jest status pomnika w Jedwabnem, z wyrytym fałszywym napisem. Bryła, jak kamienny model Arki Przymierza, jak jej żałobne odwzorowanie. Byłoby to w moim odczuciu upamiętnienie należyte – gdyby wyraźnie i dobitnie wskazywano drogę do niego i gdyby nie usiłowano zatrzeć pamięci o tym, co w tym miejscu koncentruje się w twardy głaz, wykrystalizowany z drgającego powietrza (gdy znów jest lipiec).

*

Most między jedną częścią getta a drugą: górą, tym mostem, oni przechodzili, szli z jednej strony na drugą, grupkami, tłumem. Pewnie niektórzy samotni, ale z dołu, podchodząc z daleka, musiało się widzieć ścisk.

Czy ja tam przechodziłam dołem, ulicą? Gdyby nie ten most, taką jak inne, wszędzie też niebezpieczną? Czasem wydaje mi się, że takie przejście pod mostem pamiętam, ale może to ktoś mi tylko opowiadał albo kiedyś widziałam taki film? Mogłam jednak widzieć rzeczywistość, bo mieszkałam w Warszawie. Ale przecież mieszkałam w innej dzielnicy, daleko, koło placu Narutowicza. Gdy później palono getto, do nas dolatywały płatki sadzy i dziwny zapach, który rzeczywiście, zupełnie wyraźnie pamiętam. Drugi raz poczułam ten zapach nieco później, w czasie Powstania, gdy już paliły się nasze domy, a my szliśmy Grójecką na Zieleniak.

*

Teraz, w styczniu 2010, w sali nad kawiarnią „Nowy (wspaniały) świat” rozmawiamy o upamiętnianiu mostu łączącego getto z gettem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się