fbpx
Tadeusz Jagodziński marzec 2010

Stan państwa po zapaści

12 stycznia na Haiti kompletnie zapadło się państwo. Tuż przed piątą po południu trzęsienie ziemi o sile 7 stopni w skali Richtera prawie doszczętnie zniszczyło stolicę kraju Port-au-Prince.

Artykuł z numeru

Mity w kulturze nadmiaru

W gruzach legły całe dzielnice mieszkalne, budynki urzędów, szpitale, komisariaty, stacje pomp. Jeden z najbardziej znanych w świecie Haitańczyków, muzyk Wyclef Jean, który krótko potem powrócił do kraju ze Stanów Zjednoczonych, pisał o „apokaliptycznej” atmosferze na ulicach miasta: „Wszędzie leżały porozrzucane ciała. Spod gruzów dobiegały krzyki tych, którzy ocaleli. Widać było włóczących się bez celu ludzi z otwartymi złamaniami, matki błagające o pomoc dla trzymanych na rękach zakrwawionych dzieci”. Do dziś liczbę ofiar znamy tylko w przybliżeniu – na pewno zginęło ponad 150 tysięcy osób, jednak liczba ofiar prawdopodobnie przekracza 200 tysięcy. Żaden organizm państwowy nie może być przygotowany na taką katastrofę. Ale stopień nieprzygotowania Haiti był bodaj wyższy niż jakiegokolwiek innego kraju na półkuli zachodniej.

Rozkład państw najczęściej bywa procesem długotrwałym, wewnętrzne konflikty stopniowo osłabiają instytucje, kurczy się obszar władzy i relacji odpowiedzialności pomiędzy nią a obywatelami, pękają więzi społeczne. Oczywiście, czasem zapaść przychodzi nagle, na przykład w postaci inwazji. Na Haiti – w jakiejś mierze – zdarzyło się jedno i drugie: styczniowy kataklizm nałożył się bowiem na wieloletni proces choroby państwa, które od lat borykało się z pokłosiem dyktatury Duvalierów, chronicznym ubóstwem, klęskami żywiołowymi (huragany) czy okresami całkowitej niemal anarchii. I kiedy ogromnym wysiłkiem (przy znaczącej pomocy organizacji międzynarodowych) kraj próbował przezwyciężyć owe problemy, zatrzęsła się ziemia…

Skala tego, co wydarzyło się na Haiti, przekracza zdolności wyobraźni. To trochę tak, jakby po serii historycznych nieszczęść osłabiony nimi kraj doświadczył trwającego niecałą minutę – ale za to z pełnią skutków! – czegoś w rodzaju Powstania Warszawskiego. Kataklizm zdziesiątkował szeregi miejscowych elit: prezydent i premier wprawdzie ocaleli, ale wśród ofiar znaleźli się ministrowie i czołowi politycy opozycji, wielu lekarzy, policjantów… W jednym tylko miejscu zginęło kilkuset nauczycieli uczestniczących w branżowej konferencji. Konsekwencje tych strat będą odczuwalne przez całe lata. W pierwszej kolejności musiano jednak skoncentrować się na akcji ratowniczej i zaspokojeniu najpilniejszych potrzeb mieszkańców. Telewizje całego świata pokazywały chaos na pokrytych pyłem ulicach Port-au-Prince, przyloty zagranicznych ekip ze sprzętem specjalistycznym do wydobywania ludzi spod gruzów, niewydolność infrastruktury, zaimprowizowane szpitale, w których ranni umierali w milczeniu, na próżno oczekując fachowej pomocy medycznej. Doniesienia o budujących przykładach solidarności i ocalenia przeplatały się z informacjami o gwałtach i plądrowaniu, grasujących gangach i próbach przemycania osieroconych dzieci za granicę… I chociaż najpoważniejszym zagrożeniom udało się chwilowo zapobiec (ogromna w tym zasługa brazylijskich sił z misji stabilizacyjnej ONZ, a także żołnierzy USA i Kanady), do powrotu normalności jest wciąż bardzo daleko, tym bardziej że haitańska normalność ostatnich lat pozostawiała tak wiele do życzenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się