fbpx
Karol Tarnowski grudzień 2009

Pani Profesor

Barbara Skarga była człowiekiem pasji, z których największą była z pewnością filozofia. Była ona dla Niej wyrazem podwójnej namiętności: prawdy i myślenia. Namiętność do prawdy kazała Jej być w życiu nieprzekupnie prawdomówną, namiętność do myślenia – zdecydowała o jakości Jej własnej filozofii.

Artykuł z numeru

Ja, Afryka

Trudno mi nieść smutek po śmierci Barbary Skargi. Banałem jest mówić, że znaczenie bliskich osób poznaje się nieraz po ich śmierci i po pustce, jaką się wtedy odczuwa. Śmierć Pani Profesor pozostawiła pustkę nie do zapełnienia u wielu ludzi, szczególnie u tych, z którymi obcowała na co dzień – ale także u tych, na których życiu Jej obecność zaważyła znacząco. Jestem właśnie jednym z takich ludzi.

Wszystkich, którym zależy na jakości moralnego i intelektualnego życia w Polsce, na jakości polskiej humanistyki, śmierć ta głęboko dotknęła. Jak wiadomo, prawdziwych autorytetów jest zawsze zbyt mało i ten straszny rok, w którym odeszli kolejno: Leszek Kołakowski, Barbara Skarga i Marek Edelman, jest prawdziwą katastrofą dla polskiego życia duchowego. Z całą pewnością nie nieśliśmy tak głębokiej żałoby od śmierci Jana Pawła II.

W stosunku do Pani Profesor mam dług wdzięczności, którego Jej nigdy nie spłaciłem. Kilka miesięcy przed śmiercią prosiła mnie, żebym Ją odwiedził. Nie zrobiłem tego. Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy, nie zatrzymywałem się tam na noc; jechałem odwiedzić mojego chorego brata albo po prostu spotkać się z moimi dziećmi, Tymczasem na spotkania nie wolno oszczędzać czasu: „śpieszmy się kochać ludzi”.  Niewyobrażalny żal…

Poznałem Barbarę Skargę w Warszawie w czasach Towarzystwa Kół Naukowych, podczas zebrania, na którym dokonywano wyborów do jego władz. Pamiętam, że procedury demokratycznych wyborów uczył ludzi (z których co najmniej połowa była ateistami) dominikanin, ojciec Hauke-Ligowski. Ubecja deptała nam wtedy po piętach, co zauważyliśmy wraz z Janem Józefem Szczepańskim, wychodząc z zebrania, na które obaj przyjechaliśmy jako delegaci Krakowa. Potem Pani Profesor pojawiła się kiedyś u mnie, przywożąc z Warszawy jakieś dokumenty i instruując mnie co do sposobu ich kolportażu. Zrobiła na mnie wówczas wrażenie zaprawionej w bojach konspiratorki – nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia, nie przeczytałem wówczas jeszcze Jej słynnej książki Po wyzwoleniu

Ale nasza przyjaźń – przyjaźń osobliwa, gdyż wyraźnie asymetryczna – rozpoczęła się tak naprawdę w czasie pisania przeze mnie pracy habilitacyjnej o Gabrielu Marcelu. Barbara Skarga odegrała wówczas rolę całkowicie nieformalnego opiekuna, którego główną funkcją było dźwiganie mnie z otchłani psychicznego upadku, czyli całkowitej niewiary we własne siły (to sytuacja, która zresztą regularnie powtarza się – chyba u wszystkich piszących – co pewien czas). Pani Profesor stabilizowała moje pesymistyczne nastroje poprzez rozmowy o filozofii i o życiu. Nie miałem wówczas na koncie żadnej książki, którą mógłbym się pochwalić, tym bardziej więc dziwiłem się i doceniałem, jako dar z nieba, Jej uwagę i macierzyńską dobroć. Przyjaźń, zaofiarowana mi wówczas, okazała się do głębi wierna. Przejawiała się w bardzo wielu sytuacjach, między innymi w recenzjach: habilitacyjnej, profesorskiej, wydawniczej – nigdy mi ich Pani Profesor nie odmawiała, mogłem na Nią liczyć jak na Zawiszę. Angażowała mnie we wspólne przedsięwzięcia, na przykład seminarium polsko-francuskie w Reszlu, gdzie mogłem zżyć się z Jej warszawskimi uczniami: Magdą Środą, Jackiem Migasińskim, Małgosią Kowalską, Joanną Górnicką i pozostałymi. Inne seminarium, o filozofii współczesnej, odbyło się – z udziałem między innymi Cezarego Wodzińskiego – nad jeziorem na Mazurach. Po tamtym spotkaniu Barbara Skarga odwoziła mnie w deszczu samochodem do Warszawy w szaleńczym, a dla Niej normalnym, tempie. Bywałem też, niestety za rzadko, na Jej seminarium filozoficznym w warszawskiej PAN, na którym dyskutowano kiedyś mój tekst. Zaprosiła mnie także do współpracy nad Przewodnikiem po literaturze filozoficznej XX wieku. To tylko oficjalne, by tak rzec, spotkania – tych mniej oficjalnych było naturalnie znacznie więcej. Było dla mnie szczególnym zaszczytem, gdy poprosiła mnie o napisanie recenzji do „Znaku” z Jej pierwszej „systematycznej”, a nie tylko historycznofilozoficznej książki Granice historyzmu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się