fbpx
Michał Głowiński październik 2009

Glosy do rozważań Johna M. Ellisa

Czy nauka o literaturze, rozpatrywana nie ze względu na swe zobowiązania dydaktyczne i popularyzatorskie, przeżywa kryzys? Jeśli za jego przejaw uznałbym to, co mi nie odpowiada, odpowiedziałbym zdecydowanym „tak”. Tego wszakże, świadom, iż ewolucja nauki i jej języka stanowi konieczność, robić nie mam zamiaru.

Artykuł z numeru

Bankructwo humanistyki

Czy nauka o literaturze, rozpatrywana nie ze względu na swe zobowiązania dydaktyczne i popularyzatorskie, przeżywa kryzys? Jeśli za jego przejaw uznałbym to, co mi nie odpowiada, odpowiedziałbym zdecydowanym „tak”. Tego wszakże, świadom, iż ewolucja nauki i jej języka stanowi konieczność, robić nie mam zamiaru.

Amerykański uczony porusza wiele problemów, niektóre z nich mają charakter uniwersalny, dotyczą w ogólności teorii literatury, a z nią – całej dyscypliny, inne zaś wynikają z tej konkretnej sytuacji, w jakiej znalazła się w Stanach Zjednoczonych humanistyka, a w jej obrębie – nauka o literaturze. Nie czuję się kompetentny, by wypowiadać się o tym, co dzieje się w tej dziedzinie za oceanem, tekst Ellisa traktuję jako inspirację do sformułowania kilku glos dotyczących tego, co w naszej dyscyplinie dzieje się w Polsce. Wyznać muszę, że i w tej dziedzinie nie uważam się za zbytnio kompetentnego. Teorią literatury (co nie znaczy – nauką o literaturze w ogólności) przestałem się czynnie zajmować przed laty, z mniejszą gorliwością śledzę publikacje z tej dziedziny, a metodologiczne dysputy znacznie mniej niż dawniej mnie pasjonują. Piszę o tym, gdyż osobista pozycja w jakimś stopniu określa to, co w tych glosach zamieszczę. Odstąpiłem od dawnych zainteresowań także z powodów całkiem prywatnych, po prostu zająłem się czym innym i te właśnie inne rzeczy wypełniają mój czas i ukierunkowują pracę. Ale nie tylko ten wzgląd zaważył, w nauce o literaturze radykalnie zmienił się paradygmat, trudno mi go przyjąć, wiele jego elementów do mnie nie przemawia, traktuję je jako obce, a niektórych nie jestem w stanie pojąć. Nie ubolewam z tego powodu, zmiany paradygmatów uważam za konieczność, bez nich dyscyplina skazana byłaby na stopniowe usychanie, przeżuwałaby to, co znane i od dawna przyswojone, pogrążałaby się w banałach, operowała oczywistościami, jestem zatem świadom, że tego, co minione, żaden cud nie wróci do istnienia. Nie znaczy to jednak, że ktoś, kto zaczynał działalność przed półwieczem, jak piszący te słowa, winien się takiemu czy innemu przemienionemu paradygmatowi podporządkowywać, ma prawo pozostać przy swoim, przy problemach, którymi się zajmował, i przy aparaturze pojęciowej, jaką się posługiwał. Z jednej strony nie powinien kwalifikować zmian jako przejawu upadku czy degeneracji, z drugiej zaś – bezkrytycznie przyjmować nowinek, bo to grozi utratą autentyczności i popadnięciem w modnisiostwo (nie bez pewnego rozbawienia obserwuję zaznaczające się czasem takie postawy). Piszę o tych sprawach o wyraźnym zabarwieniu osobistym, choć jestem świadom, iż glosy te mogą być przyjęte jako zrzędzenia starucha.

Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czy nauka o literaturze przeżywa obecnie w Polsce kryzys, nie umiałbym na nie odpowiedzieć jednoznacznie. Zanim podejmę problem, wskażę na pewne konieczne ograniczenie. Mówiąc o nauce o literaturze, myślę przede wszystkim o filologii polskiej. Nie dlatego, że sam się nią zajmuję, czynię to z wielu względów. Przede wszystkim z tej przyczyny, że to właśnie poloniści zajmują się w Polsce niemal wyłącznie teorią literatury, przedstawiciele innych filologii konsekwentnie tego typu refleksji unikają (o ile wiem, wyjątkiem są angliści z Uniwersytetu Śląskiego). Jest to przejawem niepokojącego zjawiska, groźnego nie tylko dla nauki, ale ogólnie dla kultury. Neofilologie literackie przeżywają w Polsce od dziesięcioleci pogłębiający się z latami kryzys – z nielicznymi chwalebnymi wyjątkami (przede wszystkim w zakresie germanistyki, w której działa kilkoro wybitnych uczonych). Mówi się zresztą, że wydziały neofilologiczne na polskich uniwersytetach upodobniają się coraz bardziej do szkół uczących języków obcych, choć nie to powinno być ich główną rolą.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się