fbpx
Adam Hernas październik 2009

Czas wielkich przewartościowań

Sens jest ważniejszy od efektu, skuteczność nie może być po prostu ślepa, ponieważ w rachunku ostatecznym obróci się przeciw ludziom, wymykając się ich możliwościom przewidywania.

Artykuł z numeru

Bankructwo humanistyki

1.

Po dekadach względnej stabilizacji, która stała się również od pewnego czasu naszym udziałem, stanęliśmy dziś nieoczekiwanie w obliczu cywilizacyjnego przełomu. Być może to wcale nie wydarzenie z 11 września, ale właśnie załamanie się współczesnego, globalnego modelu gospodarowania przejdzie do historii jako milenijna granica epok. Coraz wyraźniej widać bowiem, że to, z czym zmagamy się dzisiaj, nie jest zwyczajną przypadłością gospodarki rynkowej przechodzącej swe mniej lub bardziej regularne cykle koniunkturalne. Nie łudźmy się, to nie jest przejściowy stan gospodarczego osłabienia, który należy przeczekać, po którym wszystko wróci do normy. Prosty powrót do tego, co było, to znaczy do stanu pewnej zwirtualizowanej ekonomii gwarantującej w dalszym ciągu stały i szybki rozwój w skali całego świata, jest niemożliwy. Widzieliśmy, jak łatwo może się załamać model gospodarki konsumpcyjnej oderwanej od realnych potrzeb. Powszechna, stale zwiększająca się konsumpcja, rosnące zapotrzebowanie na dobra, których się w ogóle nie używa i nie potrzebuje, swoista magia kupowania taniejących produktów miały być niezawodnym motorem rozwoju. Nakręcająca się spirala inwestowania w coraz większe moce produkcyjne po to, by zaspokoić ten wzrastający i sztucznie podsycany popyt, zaprowadziła w ślepą uliczkę, z której nie ma łatwego wyjścia. Upowszechnienie kategorii kapitału, który nie jest zwyczajnie synonimem posiadania, lecz znaczy narzędzie wirtualnego bogacenia się (mówi się na przykład, że kapitał za nas pracuje, nawet kiedy śpimy) doprowadziło do tego, że każdy, czy tego chce, czy nie, jest dzisiaj graczem na tej gigantycznej giełdzie, jaką stał się rynek. W tym sensie nie ma już prostego podziału na tych, którzy dysponują kapitałem, i tych, którzy muszą sprzedawać swoją pracę. Każdy w swojej skali jest uczestnikiem w grze, posiadaczem jakiegoś kapitału o zmiennej wartości, który zyskuje lub traci zgodnie z ruchem rynkowego wahadła. Właściwie nie ma też takiego przedmiotu (i nie jest nim również sam pieniądz, nawet wówczas gdy deponujemy go w banku[1]), który nie podlegałby permanentnej licytacji, ciągłemu przewartościowaniu, co niesie za sobą także nieustanne ryzyko straty. Z innej strony, wytwarzany produkt przestał już dawno być pewnym określonym dobrem, rzeczą służącą w najlepszy sposób człowiekowi, ale liczy się przede wszystkim jako środek do osiągania zysku, a więc jako jeden z elementów lub parametrów rynkowej gry. Skutkiem tego jest wybitnie ilościowe nastawienie zarządzających, których podstawowa strategia polega na wykorzystaniu wszystkich atutów produktu dla maksymalnego zwiększenia sprzedaży. Jakość produktów nie jest celem samym w sobie, ale zależy od reakcji rynku, który często akceptuje wręcz pogorszenie jakości. Jeśli możliwe jest zyskowne prowadzenie sprzedaży towarów gorszych, nie ma właściwie granic dla obniżania jakości. Myślenie według reguł pewnej techniki rynkowej jest dzisiaj powszechnie obowiązujące w kręgach menadżerów specjalistów zarządzających majątkiem powierzonym. Bezkrytyczne rozwijanie przedsiębiorstw, których najważniejszym celem nie jest służenie klientowi (co przecież wynika z profilu prowadzonej działalności), lecz spełnienie oczekiwań właścicieli poprzez permanentny wzrost, zdobywanie nowych rynków zbytu, stałe powiększanie zysku, programowe przejmowanie konkurentów, budowanie ogromnych organizacji, jak się dziś okazuje, jest drogą donikąd i prędzej czy później musi doprowadzić do załamania i poważnego kryzysu. Znajduje to swoje inne odbicie w sposobie rozumienia funkcji pracowników, którzy traktowani są w wymiarze makro jako ekonomiczna kategoria ludzkich zasobów, a więc również jako jeden ze zmiennych parametrów arytmetyki finansowej. Globalna gospodarka, mimo że otwarła ogromne, nieznane dotąd możliwości działania, jednocześnie doprowadziła do głębokiego zdehumanizowania relacji międzyludzkich zarówno wewnątrz wielkich korporacji, jak i w wymiarze interesów prowadzonych między podmiotami, a także w bezpośrednich stosunkach między jednostkami (chciwość, pazerność, korupcja itd.). Ta smutna prawda pozostaje ukryta za budzącym zaufanie publicznym wizerunkiem firmy, jaki tworzy się przy pomocy wysublimowanych technik reklamowych, przez prowadzenie odpowiedniej zewnętrznej polityki, przez akcje propagandowe na przykład w zakresie działalności charytatywnej itd. To tylko szkicowy przegląd najbardziej charakterystycznych symptomów diagnozowanej tu choroby. 

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się