fbpx
Jan Michalski grudzień 2007

Urzędnik i artysta

Rozwój rynku sztuki i przemysłu kulturalnego w Polsce w ciągu ostatnich siedmiu lat wprawił środowisko artystyczne w stan euforii. A jest się z czego cieszyć: powstają nowe muzea i instytucje kulturalne, zachodni rynek zbytu otworzył się przed naszymi artystami i kupcami, gazety piszą, mecenat państwowy nie skąpi grosza, rozwija się kolekcjonerstwo i nowy styl życia, w którym sztuka zajmuje ważne miejsce w hierarchii potrzeb konsumpcyjnych. Nie przypomina to już w niczym bryndzy lat 90. I nikt, kto zaradny, nie narzeka.

Artykuł z numeru

J. M. Coetzee w świecie bez łaski

Odrąbane ręce krytyka

Jeden z polskich galerzystów powiedział mi niedawno, że odrąbie ręce każdemu, kto powie coś złego o wystawie kolekcji Grażyny Kulczyk. – Ta wystawa zrobi tyle dla rozkręcenia rynku i będzie takim wzorem dla wszystkich potencjalnych kolekcjonerów w tym kraju – argumentował z pasją – że nikomu nie wolno o niej pisać źle. Niech tylko jakiś k… powie, że mu się coś nie podoba, to odrąbię mu obie ręce!

Przyjrzałem mu się – był lekko wczorajszy, ale mówił całkiem poważnie. Nie wzbudzał strachu, raczej rozweselał, ale gdyby miał za sobą milicję i wojsko, jak premier Cyrankiewicz, to kto wie, w jaki sposób uciszyłby krytyków? Może ich odrąbane członki ofiarowałby Wielkiej Polskiej Kolekcjonerce? I czy będzie rąbał za każdym razem?

Przez moment chciałem mu odpowiedzieć pryncypialnie, że jeśli idzie o wystawę w poznańskim browarze, to powieszenie XVII-wiecznego obrazu Matki Boskiej Śnieżnej obok Matki z zabitym synem Wróblewskiego i obok obrazu Malczewskiego uważam za pretensjonalną pozę, a podobne zestawienia prac są regułą na wystawie, ponieważ właścicielka dzieł zanadto dba o marketing w lewicowo-liberalnych środowiskach opiniotwórczych, ale zawahałem się. Po co robić z siebie jelenia? Mój rozmówca, człowiek inteligentny, doskonale to przecież wiedział i wiedział, że ja wiem.

Wszyscy wiemy, że to szmira, lecz ciiii… Cicho bądźmy i chwalmy, chwalmy i siedźmy cicho, bo forsy nie dostaniemy.

Zmiana kryteriów wartości

Rozwój rynku sztuki i przemysłu kulturalnego w Polsce w ciągu ostatnich siedmiu lat wprawił środowisko artystyczne w stan euforii. A jest się z czego cieszyć: powstają nowe muzea i instytucje kulturalne, zachodni rynek zbytu otworzył się przed naszymi artystami i kupcami, gazety piszą, mecenat państwowy nie skąpi grosza, rozwija się kolekcjonerstwo i nowy styl życia, w którym sztuka zajmuje ważne miejsce w hierarchii potrzeb konsumpcyjnych. Nie przypomina to już w niczym bryndzy lat 90. I nikt, kto zaradny, nie narzeka.

Zadowolenie środowiska słychać było w dyskusji, jaka odbyła się ostatnio na łamach „Tygodnika Powszechnego” pod bojowym hasłem Czy Polacy potrzebują sztuki nowoczesnej?. Niektórzy z dyskutantów okazali się entuzjastami. Zdaniem Adama Mazura z CSW i prof. Marii Poprzęckiej sztuka w naszym kraju nigdy nie miała się tak dobrze. Żyjemy w czasach rozkwitu. Według wszystkich autorów „Tygodnika…” Polacy potrzebują sztuki nowoczesnej, trzeba ich tylko wyedukować, bo naród nie wie, czego potrzebuje. Poprzęcka najbardziej sugestywnie ukazała dysproporcję pomiędzy nieoświeconym, obojętnym na obrazy Sasnala ludem, a apetytami środowiska.

Zapał modernizacyjny przedstawicieli establishmentu kulturalnego, którzy dyskutowali w „Tygodniku…”, nie jest jednak przedmiotem moich rozważań. Ja też się cieszę, że polscy plastycy są już medialnymi celebrities, że mamy (jak na razie) koniunkturę na rynku, cieszę się w głębi serca z różnorodności. Też uważam, że trzeba naród edukować, żeby polskie dzieci nie zachowywały się w europejskich muzeach tak, jak dzieci mojej znajomej z Danii, które ryczą „mamo, a ta kupa śmieci w kącie, to też sztuka?!”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się