fbpx
Cezary Gawryś listopad 2007

Homoseksualizm i „uzdrawianie”

Podejmowanie rzeczowej rozmowy na temat homoseksualizmu, w klimacie „walki z kimś”, a nie „walki o coś”, to dla katolickiego publicysty zadanie  trudne i niewdzięczne. Łatwo można bowiem paść ofiarą pomówień: z jednej strony o homofobię, z drugiej – o propagowanie homoseksualizmu. Jedno i drugie było już nieraz moim udziałem.  Propozycję redakcji „Znaku”, by zabrać głos w tej sprawie, przyjąłem jednak bez wahania. Homoseksualizm, a zwłaszcza przeżywanie go przez osoby wierzące, nie jest dla mnie bowiem problemem abstrakcyjnym. Śmiało mogę powiedzieć, że znam go z bliska.

Artykuł z numeru

Homoseksualista mój bliźni

Moim homoseksualnym Przyjaciołom

Siedmiu wspaniałych

Kiedy przed kilkoma laty redakcja mojej macierzystej „Więzi” postanowiła podjąć w jednym z numerów temat „Chrześcijanie a homoseksualizm”, wraz z Katarzyną Jabłońską zostaliśmy poproszeni o napisanie reportażu. Zbierając  materiały, nawiązaliśmy wówczas  kontakt z lubelską Grupą Odwaga, czyli ośrodkiem pomocy dla osób homoseksualnych, działającym  w ramach Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła (diakonia ruchu Światło-Życie). Pionierskie w skali polskiego Kościoła działania, których inicjatorkami były trzy dzielne i odważne kobiety, wspomagane przez jezuitę ks. Mieczysława Kożucha, wzbudziły wtedy nasze szczere uznanie. W ten sposób powstały nasze dwa reportaże, wydrukowane w „Więzi” (2002, nr 7). Ich bohaterkami i bohaterami były głównie osoby z kręgu Odwagi, podejmujące próbę „wyjścia z homoseksualizmu” (zerwania z zachowaniami, ale też, o ile to możliwe, pozbycia się niechcianych skłonności). W dużej mierze udzielił nam się  wówczas autentyczny zapał ekipy prowadzącej i samych uczestników, którzy zgodzili się dać świadectwo podejmowanej pracy nad sobą.

W kilka miesięcy później otrzymałem z Lublina niespodziewaną propozycję, abym   poprowadził w Odwadze grupę dla chłopców  w wieku  17-18 lat, o skłonnościach homoseksualnych, którzy zgłaszali się tam z prośbą o pomoc, a których, całkiem roztropnie, nie chciano włączać w istniejącą „grupę wsparcia” dla młodych mężczyzn. Byłem tym kompletnie zaskoczony. Nie jestem ani psychologiem, ani terapeutą. Moimi jedynymi kwalifikacjami były: dojrzały wiek męski, własne doświadczenie ojcostwa, a także dwa lata pracy z młodzieżą, jako katechety w liceum. Zaciekawiony jednak nieoczekiwanym wyzwaniem, i zachęcony przez żonę, postanowiłem  skoczyć na głęboką wodę. Dodatkową zachętą była dla mnie lektura książki Richarda Cohena „Wyjść na prostą”[1]. Autor, były amerykański showman, już jako mężczyzna żonaty podjął udaną, jak twierdzi, próbę zwalczenia swojego homoseksualizmu. Książka, zawierająca opracowaną przez niego szczegółową metodę wychodzenia z zachowań i skłonności homoseksualnych, zalecana była w Odwadze jako podstawowa lektura. Wydawała mi się wtedy bardzo przekonująca.

W ten sposób – i w takim stanie umysłu – zostałem wolontariuszem w Odwadze. Dostałem od prowadzących carte blanche, co pozwoliło mi na opracowanie własnego, autorskiego programu pracy. Moją grupę, składającą się ostatecznie z siedmiu młodych mężczyzn, nazwałem „grupą zaufania”. Spotykaliśmy się raz w miesiącu na cały weekend. Zrodziła się między nami więź przyjaźni, a przede wszystkim właśnie zaufania. Młodzi ludzie w rozmowach indywidualnych z pełną szczerością opowiadali mi o sobie – ja słuchałem ich, starając się rozumieć, nie oceniać. Bardzo mi się tu przydało moje reporterskie doświadczenie uważnego słuchania. Na wspólnych zajęciach z kolei dzieliłem się z nimi moją wiedzą o problemie (sam dużo czytałem), a w krótkich rozważaniach starałem się przybliżać im zawarty w Biblii wizerunek Boga jako bliskiego, dobrego i miłosiernego Ojca, aby w ten sposób umocnić w nich zaufanie do Boga i poczucie własnej godności jako umiłowanych dzieci Bożych. Próbowałem też robić proste psychodramy, tak aby ułatwić im wgląd we własne uczucia i problemy. Na szczęście wspomagał mnie w tym „zdalnie” mój przyjaciel, ksiądz-psychoterapeuta, pełniący wobec mnie funkcję superwizora. Była to praca niesłychanie trudna, a zarazem pasjonująca. Powoli docierało do mnie, że każdy przypadek jest inny, że nie można stosować żadnych łatwych schematów do wyjaśnienia etiologii zjawiska. Wycofałem się też ze składania  pochopnych obietnic, że przy dobrej woli możliwa jest dla każdego zmiana orientacji. Ustawiałem jednak moim młodym przyjaciołom poprzeczkę wysoko, zachęcając ich do pracy nad sobą i przestrzegając przed uleganiem złudzeniom co do łatwego szczęścia na drodze „gejowskiej”. Zdawałem też sobie sprawę ze swoich ograniczonych możliwości. Kiedy zbliżał się koniec drugiego roku naszej pracy, a dla nich czas matury i pójścia na studia, a więc próg dorosłości, stopniowo przygotowywałem ich na rozstanie, zachęcając do podjęcia, w miarę możności, profesjonalnej terapii, do czego moje amatorskie próby miały ich zachęcić.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się