fbpx
Maciej Kociuba czerwiec 2007

René Girard o początkach kultury

Polski czytelnik otrzymał kolejne dzieło René Girarda. Książka jest zapisem wywiadu-rzeki, który z antropologiem przeprowadzili Pierpaolo Antonello i Joao Cezar de Castro Rocha. Nie pierwszy to raz, gdy Girard stylizuje swe książki na dialog lub nawet, można by rzec – trialog, gdyż tutaj, tak jak i w W rzeczach ukrytych…, rozmówców mamy trzech. Nie ulega jednak wątpliwości, że to Girard jest tym, którego pytają, a cała rozmowa jest prowadzona jedynie po to, by uwydatnić jego poglądy.

Artykuł z numeru

Szkoła przymusu czy szkoła dialogu?

Tak więc dialog, już z założenia wymuszony, wypada trochę sztucznie. Zadający pytania – często nie są to w ogóle pytania, lecz dłuższe wypowiedzi mające sprowokować określoną reakcję Girarda – podobni są do wszechwiedzącego narratora z XIX-wiecznej powieści, siłą rzeczy lepiej poinformowanego niż główny bohater. Pytają, ale i tak sprawiają wrażenie, że z góry wiedzą, co usłyszą. A Girard także zdaje się wiedzieć, że oni pytając, w istocie znają już odpowiedź. Obok konkretnej wiedzy przedmiotowej, obie strony posiadają wzajemną i symetryczną wiedzę, stanowiącą jakiś rodzaj rozbudowanej metaświadomości. Aż strach pomyśleć, czy nie mamy tu do czynienia jakąś formą mimetyzmu, układu bliźniaczego, który – zgodnie z założeniami Girardowskimi – musiałby nieuchronnie doprowadzić do konfliktu.

Dialogiczno-trialogiczna gra, która toczy się na kartach Początków kultury, oświetla wiele ważnych faktów z intelektualnej biografii francusko-amerykańskiego antropologa. Jednak stawką w tej grze okazują się raczej subtelności interpretacyjne dotyczące teorii kozła ofiarnego, niż rzeczywiste kontrowersje. Oczywiście te kluczowe i najgorętsze problemy pojawiają się, ale jakby spoza parawanu rewerencji, którą rozmówcy darzą swego interlokutora. W ten sposób dialogowa forma książki kształtuje jej zawartość merytoryczną. Ostrość sporów i polemik, toczących się wokół poglądów Girarda została tu w znaczny sposób stonowana.

Warto przypomnieć, że analizy przeprowadzone w W rzeczach ukrytych… oraz w Sacrum i przemocy były drobiazgowe, poparte ogromnym materiałem z dziedziny antropologii kulturowej. Bez uwzględnienia wagi tego materiału, trudno marzyć o obiektywnym spojrzeniu na teorię mimetyczną. W Początkach kultury mamy natomiast do czynienia z próbą odtworzenia kośćca, na którym zawisła teoria Girarda. Trzeba jednak zaraz dodać, że jakkolwiek kościec to rzecz najważniejsza, to jednak obraz jest niekompletny i w sumie cokolwiek upiorny. Teoria bez faktów zaczerpniętych z etnologii, antropologii kulturowej, historii religii, mitologii, litera¬tury okazuje się jakąś wydmuszką, z której wyssano dużą część istotnej zawartości. Tak więc czytelnik, który chciał¬by sobie wyrobić zdanie o koncepcji Girardowskiej tylko na podstawie tej jednej książki, uzyska wprawdzie ogólny pogląd, ale będzie to w dużej mierze tylko zarys, w wielu miejscach niewypełniony treścią. Z drugiej strony, właśnie dlatego Początki kultury mogą nakłonić do sięgnięcia po kluczowe dla teorii mimetycznej pozycje, zaś dla kogoś przygotowanego, oczytanego w problematyce mimetyzmu bez wątpienia będą istotnym kontrapunktem dla własnej interpretacji i osobistego rozumienia idei Girarda.

René Girard doceniony

René Girard to chroniczny nonkonformista nieustannie dystansujący się wobec: aktualnych mód intelektualnych, szaleństw poprawności politycznej, hord barbarzyńskich studentów koczujących na trawnikach campusów w oparach marihuany, a także wobec tolerujących ten styl bycia profesorów . Początkowo sam też był postrzegany jako intelektualista cokolwiek anarchizujący. Określona myląca konwencja językowa, którą przyjął w Sacrum i przemocy, a później też w Rzeczach ukrytych… , polegająca między innymi na wyłączeniu kategorii „ofiary” z opisu chrześcijaństwa, spowodowała, że – jak to sam ujął – „antychrześcijańska propaganda, która nigdy nie śpi” mogła go uznać za swego. Paradoksalnie przyczyniło się to sukcesu jego książki. Mówi: „Wyglądałem na heretyka, buntownika – taką osobę lubią media. Gdyby wiedziano, że nie czuję się uciemiężony ani przez zachodni męski szowinizm, ani przez papieża, kompletnie nikt nie zwróciłby na mnie uwagi” . W końcowym wniosku oczywiście przesadza, ale jest faktem, że środowiska uniwersyteckie tak w Ameryce jak i w Europie bardzo długo „dyskutowały” z nim, całkowicie ignorując jego poglądy, nie podejmując żadnych form pole¬miki, stosując taktykę uporczywego przemilczania, w czym najbardziej konsekwentnie trwał Lévi-Strauss. W ten sposób, jego pierwsza popularność wsparła się na zupełnie fałszywych przesłankach – głównie na przekonaniu, że występuje on przeciw chrześcijańskiej ortodoksji. Jego poglądy były już znane szerokiej publiczności, ale na uniwersytetach zbywano je milczeniem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się