fbpx
Anna Głąb maj 2007

Doktor Kruszewicz i Ptasi Azyl

Pani Zofia Brzozowska jest miłośniczką ptaków. Przygarnia kalekie, nie tylko opiekując się nimi zimą w swoim mieszkaniu, ale również dbając o ich rozmnażanie. Założyła już w Szczecinie fundację „Ratujmy Ptaki”, ale marzy o profesjonalnym ośrodku rehabilitacji. Kiedy nie wie, co zrobić z rannym ptakiem, dzwoni do doktora Andrzeja G. Kruszewicza, znakomitego weterynarza i ornitologa, który od 1998 roku prowadzi przy warszawskim zoo ptasi azyl – nie tyle schronisko, co specjalistyczny ośrodek leczenia i rehabilitacji ptaków. Dr Kruszewicz stara się pomóc ptakom również na odległość, choć wielu pacjentów trafia jednak w końcu do azylu – w tekturowym pudełku z otworkami, pociągiem, samochodem lub poprzez gońca.

Artykuł z numeru

Nie dać Kościołowi umrzeć

Losy swoich podopiecznych z warszawskiego azylu (i nie tylko) opisuje Kruszewicz w swojej fenomenalnej książce-atlasie Ptaki Polski (t. II, MULTICO Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2006). Możemy dzięki niej nie tylko poznać ptasi żywot, ptasią wytrwałość i zaradność, poznać tajniki pełnej pasji opieki nad ptakami, dowiedzieć się, jak odróżnić skowronka siwego od rdzawego (również po śpiewie, bo do książki dołączona jest płyta z głosami dziewięćdziesięciu ptaków), ile gramów tłuszczyku pozwala najmniejszemu na świecie ptaszkowi pokonać Bałtyk, ilu śpiochów liczyło rekordowe noclegowisko przytulonych do siebie strzyżyków, ale również ze zdumieniem nagle odkryć, że obok istnieje tajemniczy i fascynujący świat ptaków, domagający się od nas szacunku i choć trochę uwagi.

W azylu leczy się i rehabilituje corocznie około dwóch tysięcy ptaków (informacje za Ewą Kominek – http://www.stop.eko.org.pl/portal/index.php?module=pages&id=7 ). Każdy ptak może liczyć na to, że znajdzie tu schronienie, fachową opiekę lekarską, prawdziwą czułość i troskę. Zwykle trafiają tu ptaki okaleczone w wyniku zderzenia z samochodem czy rozbicia o szybę oraz – najczęściej – poturbowane przez koty. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, ile szkód może wyrządzić ich podopieczny czworonóg – wypuszczając kota do ogrodu, tłumaczą sobie, że polowanie na ptaki leży w naturze kota. Później bez wyrzutów sumienia przynoszą ptaki do azylu. Kiedy Kruszewicz pyta: „Co by pani powiedziała o człowieku, który z wiatrówki strzelałby do ptaków w swoim ogrodzie?”, odpowiedź jest jedna: „To bestialstwo”. Kiedy natomiast Kruszewicz, kontynuując wątek pyta: „A jeśli ktoś zabija chronione ptaki przy pomocy swojego kota, to co, jest niewinny?”, zwykle otrzymuje odpowiedź, że nie lubi zwierząt etc. Tymczasem Niemcy i Anglicy świetnie radzą sobie z tym problemem, gdyż za złamanie zakazu wypuszczania kotów bez nadzoru właściciela, przewidują surowe kary. Rozwiązanie jest dla obu stron korzystne: ptaków jest więcej, a koty są zdrowsze.

Koty to jednak tylko połowa problemu. Do azylu często trafiają ptaki ze zniszczonymi piórami z powodu trzymania ich w zbyt ciasnych klatkach, co uniemożliwia im latanie, a także z powodu złego odżywiania. Często dzieje się też tak, że ktoś znajduje ptaka na trawniku, zabiera do domu i karmi kiełbasą lub… fasolką szparagową, jak w wypadku pewnej wilgi. To, że udało się jej przeżyć dwa tygodnie na takiej diecie, uznano za cud. W azylu ptak trafił do wolier, gdzie mógł się uczyć samodzielnego życia, ale prezentował się marnie – miał słabe upierzenie, był wychudzony, a gdy pierzył się w zimie, wyglądał jak „kwintesencja nieszczęścia”. Na wiosnę przeniesiono go do hali wolnych lotów. Kiedy dr Kruszewicz „zapoznał” go z samiczką, wymizerowany samczyk nieoczekiwanie zaczął śpiewać. Jednak „robił to byle jak i nikt nie byłby w stanie rozpoznać jego >>śpiewu<< jako głosu wilgi”. Doktor podczas codziennego obchodu ptaszarni zaczął go więc uczyć gwizdu wilgi. Po kilku tygodniach ptaszek zaczął śpiewać, jak na wilgę przystało, tyle że doktora Kruszewicza traktował jak konkurenta (siadał mu na głowie, starał się dziobnąć, popisywał się ubarwieniem etc.). Obecnie zadziorny ptaszek czuje się dobrze. „Może przystąpi do lęgu i zajmie się obowiązkami rodzinnymi?” – zastanawia się Kruszewicz. W wolierze ptaki mają okazję zapomnieć o samotności, która daje się im we znaki, gdy jako tymczasowe pupile więzione w klatkach nie wiedzą nawet o tym, że istnieją inne skrzydlate stwory oprócz nich. Śpiew ich staje się wtedy śpiewem radości. Tak jak w wypadku samca ogoniatki czubatej. Gdy Kruszewicz wpuścił do jego klatki pierwiosnka, „aferom i sprzeczkom z początku nie było końca, ale po kilku tygodniach ptaki uspokoiły się i zaczęły nawzajem tolerować. Obydwa samotniki (oba samce) chciały się do kogoś bliskiego przytulić, ale nie mogły wręcz na siebie patrzeć. Wzajemnie przyciągały się i zarazem odpychały. W końcu zaczęły się jednak zbliżać, a wreszcie przytulać, odbywając zawsze pewien rytuał. Pierwiosnek zamykał oczy i drzemał, a ogoniatek zbliżał się do niego bokiem, dyskretnie się przysuwając i cichutko popiskując. Potem przytulał się do pierwiosnka, ale zawsze w pozycji 69, nigdy głową obok głowy. Ta idylla trwała kilka lat”. Dziś ogoniatek – po zgaśnięciu pierwiosnka – już nie śpiewa i znów jest sam. Ma już co najmniej dziesięć lat. Połowa ze wszystkich pacjentów po powrocie do formy jest wypuszczana na wolność. Kruszewicz opowiada w swej książce piękną historię gila. W czasach stanu wojennego razem z kolegami wybrał się na bazar w Falenicy. Okazało się, że handlarze mają sporo ptaków uwięzionych w zakamuflowanych w torbach klatkach. Wśród nich był bardzo smutny gil z zanieczyszczonym upierzeniem. Kruszewicz był zrozpaczony, gdy go zobaczył, choć nie dawał tego po sobie poznać. Z pomocą kolegów udało mu się go jednak wykupić z niewoli. Wojtek, bo tak Doktor nazwał gila, zamieszkał razem z nim w akademiku, szybko adaptując się do nowych warunków. Najpierw mieszkał w klatce, a potem w niej tylko spał – całe dnie baraszkował na parapecie wśród doniczek z kwiatkami, wyjadając pączki i korzonki, nasiona rzepiku, lnu i prosa, a także owoce jarzębiny. Dawał się wciągnąć w śpiew nawet po cichutkim zagwizdaniu melodii. „Potem odkryłem, że doskonale uzupełnia walce Straussa, których czasem słuchałem z kasetowego odtwarzacza. Siadał jak najbliżej magnetofonu, z napuszoną głową, wyraźnie wsłuchany, i śpiewał swą smętną, ale jakże piękną melodię – w rytm walców znad Dunaju. Kiedy kaseta się kończyła, Wojtek śpiewał dalej. I to było niesamowite! On śpiewał walce!”. Dr Kruszewicz na wiosnę wypuścił go na wolność w dzikim zakątku ursynowskiego parku. „Spędziłem z nim dłuższą chwilę, ale Wojtek poleciał wysoko w korony drzew, zjadł kilka pączków i zaczął śpiewać. Wycofałem się ostrożnie, ciągle słysząc jego śpiew”. Po tygodniu kolega rozpoznał Wojtka wyjadającego nasiona pod świerkiem: „Pozwalał blisko do siebie podejść, był bladoróżowy i śpiewał w rytmie walca. To musiał być Wojtek!”. Opieka nad drobnymi ptakami wróblowymi, zauważa Ewa Kominek, sekretarz Stołecznego Towarzystwa Ochrony Ptaków, wymaga nie tylko doświadczenia, ale również anielskiej cierpliwości. Małe ptaszki (sikorki, jaskółki, rudziki, kopciuszki, szczygły, makolągwy) potrzebują kilkunastogodzinnej opieki, a karmienie ich musi być bardzo częste ze względu na ekspresową przemianę materii. Po kilku tygodniach są wypuszczane, najpierw do woliery adaptacyjnej, a potem na wolność. Przedtem jednak obrączkuje się je, aby śledzić dalsze ich losy. „Po rehabilitacji są grupowo wypuszczane zwykle na sprawdzonym i bezpiecznym wysypisku śmieci. Tam pożywienie jest łatwo dostępne i nie ma dzikich psów i kotów, co pozwala im powoli przystosowywać się do nieznanych dotąd warunków swobody. Współpracujące z Azylem wysypiska śmieci zapewniają także życzliwe podejście do ptaków, które są tam wypuszczane”, informuje Ewa Kominek. Czasami jednak nie udaje się im wrócić na wolność. Pozbawione rodziców lub okaleczone znajdują w azylu bezpieczny dom zastępczy, a potem pozostają w wolierach zoo. Wzruszająca jest historia sikory sosnówki, którą w azylu zapamiętano jako „Vis vitalis” ze względu na niezwykłą siłę życia. Po amputacji skrzydła oraz potem również nogi, która uległa martwicy (znów skutek działalności rozrywkowej kota) należało ją uśpić, ale ptak – opowiada Doktor – „wykazywał przeogromną wolę życia (…). Zanim wyszło na jaw, że z nogi nic nie będzie, mały sosnówek (był to samiec) śpiewał, podskakiwał, zaczepiał mnie i brał larwy mącznika z ręki. Regularnie spadał z żerdki, ale zaraz wspinał się po ścianach klatki i znów podskakiwał, śpiewał i szukał czegoś do zjedzenia. Moje współpracownice zabrały go do kuchni i ustawiły na parapecie okna, by był na słońcu, a jednocześnie na >>oku<<, bo bardzo lubił, gdy mu się coś smakowitego podtykało pod dziób. (…) Uczył ludzi >>w dołku<<, że przecież może być o wiele gorzej”. Dr Kruszewicz pokazywał go tym, „którzy narzekali na codzienność”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się